sobota, 9 kwietnia 2011

Ostrzeżenie Starego Człowieka

Stary Człowiek, właśnie się do mnie odezwał. Przysłał mi interesujący tekst, uważam, że warto go upowszechnić, szkoda tylko, że nie potrafię w blogu zastosować odpowiednio dużej czcionki, jak to w oryginale uczynił Stary Człowiek.


Ostrzeżenie

Grozi nam spisek !
i to stanie się tu w naszym kraju !!
**********
Czy zauważyłeś, że każdego dnia schody stają się oraz bardziej strome ?
**********
Codzienne zakupy sącoraz cięższe i odległości do pokonania coraz dłuższe?
**********
Wczoraj rano jak zwykle wyszedłem z domu po bułki, zdumiałem się jak wydłużyła się moja ulica
**********
Grawitacja ziemska też uległa zmianie w ostatnich 30 latach, czuję to szczególnie podczas wstawania!
**********
A i ludzie ostatnio mają mniej szacunku, szczególnie ci młodzi, którzy cały czas szepcą coś.
Jak ich prosisz aby mówili głośniej, to szeroko poruszają ustami!
Co oni sobie w ogóle myślą, że czytam z ust ?
Oni są jak oceniam znacznie ode mnie młodsi, ale z drugiej strony ludzie w moim wieku wyglądają znacznie starzej.
**********
Niedawno spotkałem znajomą, która znacznie bardziej niż ja postarzała się, gdyż wogóle nie poznała mnie!
Ja przecież sam nadal mogę swoje odbicie rozpoznać w lustrze
W każdym razie i lustra to już nie te co były kiedyś
**********
Ponadto ludzie jeżdżą tak szybko !!
Człowiek po prostu ryzykuje za wiele jadąc szczególnie autostradą, wszyscy za tobą nagle hamują i coś gestykulują, widzę to wszystko w lusterku. Muszą po prostu mieć strasznie zdarte hamulce.
**********
Także producenci odzieży nie są obecnie już poważni, dlaczego rozmiary 36 lub38 oznaczają teraz jako 48 lub 50 ?
Myślą, że tego nikt nie zauważy ?
**********
Tak samo niepoważni są obecni producenci aut, myślą pewnie, że ja wierzę w to, co widzę na liczniku
HA ! HA ! dobrze, że nigdy nie robiłem sobie problemu z liczb...
Kogo oni chcą właściwie oszukać ?
**********
Niedawno chciałem o tym wszystkim kogoś powiadomić i stwierdziłem, że Telekomunikacja też uczestniczy w tym wielkim spisku, wydali książkę telefoniczną z tak małym pismem, że nikt nie znajdzie numeru telefonu !
Wszystko co mogę w tej sprawie zrobić to wysłać to ostrzeżenie:

Jesteśmy zagrożeni !

Proszę wyślij to ostrzeżenie możliwie do wielu znajomych abyśmymogli zatrzymać ten spisek

P.S. wysyłam to w większej czcionce, ponieważ z pismem w moim komputerze też coś się popieprzyło - jest mniejsze niż kiedyś. :

piątek, 1 kwietnia 2011

Bajka Starego Człowieka

Pewnego razu gdy Stary Człowiek siedział przy stole w kuchni, przyszedł do niego wnuczek i zdecydowanym ruchem wgramolił mu się na kolana.
Dziadek, bajka! ─ Zażyczył sobie głosem niedopuszczającym nawet cienia sprzeciwu. Cóż, bajka to bajka, niech będzie bajka, ─ ale o czym chcesz, by ta bajka była?
─ O drzewach, kwiatach, zwierzątkach i o wróżkach. I żeby się dobrze kończyła. Nie tak jak w telewizorku. ─ A co nie podobają się Ci już bajki w telewizji? ─ Zaniepokoił się Stary Człowiek. ─ Podobają się, podobają, ale nie wszystkie. Niektóre są strasznie głupie.
─ Głupie? Nie rozumiem. Co w nich jest takiego głupiego? ─ Stary Człowiek, przeciągał rozmowę, by zyskać na czasie i obmyślić jakąś sensowną historyjkę. Nie chciał zawieść pokładanego w nim zaufania, że jego bajki nie są tak głupie jak w telewizji.
─ Dziadek, znowu zagadujesz. ─ Buzia dziecka zaczęła niepokojąco się zmieniać, usta przybrały kształt podkówki a oczy lekko się zaszkliły. ─ Nie, nie, wcale nie zagaduję, ─ Stary Człowiek poczuł się lekko speszony, że tak łatwo rozszyfrowano jego manewry. ─ Ale wiesz, dziadek musi mieć czas, by taką specjalną bajkę ułożyć, żeby było w niej i o drzewach, i kwiatach, zwierzątkach, no i o wróżkach. I żeby się jeszcze dobrze kończyła. ─ Stary Człowiek ocierał delikatnie łezki w kącikach oczu malca i dodał. ─ Zaraz bajka będzie gotowa i dziadek na pewno ją opowie, ale powiedz mi dlaczego uważasz, że bajki w telewizji są głupie. To bardzo dla mnie ważne, nie chciałbym aby moja bajka była głupia. Mały popatrzył uważnie w zmęczone oczy Starego Człowieka i widocznie zobaczył, że tym razem dziadek go nie nabiera, bo bardzo poważnym tonem powiedział.
─ Wiesz dziadku, Tobie mogę powiedzieć, Ty mnie zrozumiesz, bo Mama ─ tu ściszył głos i ciągnął dalej konfidencjonalnym tonem. ─ Mama to by chciała, żebym oglądał same bajki dla maluchów a ja jestem przecież już duży, idę niedługo do przedszkola.
─ Synku, znowu męczysz dziadka. ─ Kobiecy głos dochodzący z sąsiedniego pokoju nasycony był troską. ─ Nie powinien ojciec mu tak pozwalać włazić sobie na głowę. ─
─ Wcale mnie nie męczy, wiesz jak bardzo lubię z nim przebywać. Nie zabraniaj mu pobyć ze mną. Właśnie ustalamy jaka ma być nowa bajka. ─
─ No dobrze, ale nie męcz synku, dziadka. Zaraz pójdziemy na spacer, tylko coś tu jeszcze muszę dokończyć. ─ Głos matki ścichł gdzieś w oddali.
─ No dobrze, wszystko już jest ustalone. Ty masz mnie nie męczyć. Ja mam wymyślić nową bajkę, która ma być o drzewach, kwiatach, zwierzątkach i o wróżkach. I żeby się dobrze kończyła. I ma być dla dużych dzieci a nie dla maluchów, zgadza się? ─
─ Tak dziadku. ─ Energicznie przytaknął mały człowieczek. Jego jasna buzia cała promieniała pogodą ducha, gdy podnosił swoje ufne oczy do Starego Człowieka. Ten pogładził jasną główkę wnuczka i zapatrzył się gdzieś w przestrzeń, z której spływała bajka.
─ Czy wiesz skąd na stole, drewnianych ścianach i szafkach są czasem takie dziwne sęki? Wyglądają jak oczy, prawda?
─ Nie, nie wiem.
─ No to właśnie o tym będzie ta bajka. Posłuchaj wnuczku.
─ O sękach? Znowu mnie nabierasz dziadku.
─ Sza, wcale cię nie nabieram. Nic już nie mów. Bajka się zaczyna.
Dawno, dawno temu, mniej więcej w ostatni piątek, był sobie las. Nie to nie tak, to z Kubusia Puchatka. Nieważne zresztą kiedy, w każdym razie dawno temu, był las. W tym lesie była, żyła, piękna wróżka. Bo przecież wróżki są piękne, jak są brzydkie to się nazywają czarownicami, prawda? Wszyscy o tym dobrze wiedzą. Wróżka opiekowała się lasem. Doglądała drzew, roślinek w lesie. Dbała, by zwierzątka miały co jeść i by między nimi była zgoda. W każdym razie powinna o to dbać, bo jak zobaczymy nie zawsze jej to dobrze wychodziło. A gdy było potrzeba, to zasadzała nowe drzewka. I właśnie tego dnia kiedy zaczyna się bajka, a wróżka przechadzała się po lesie, gdy zobaczyła miejsce nadające się do zasadzenia nowego drzewka. Szybko poszukała w swojej czarodziejskiej torbie nasionek i w tym momencie zobaczyła, że ma tylko jedno stare, pomarszczone nasionko jakiegoś nieznanego jej gatunku drzew. ─ Ciekawe, nigdy nie widziałam takiego nasiona. Ciekawe co może wyrosnąć z takiego brzydkiego, pomarszczonego nasionka, ciekawe. Ano zobaczymy. ─ Wróżka nie zastanawiała się długo, ani nad tym co wyrośnie z nasiona, ani skąd właściwie znalazło się w jej posiadaniu. Było miejsce do posadzenia drzewa i było nasionko, reszta była w tym momencie nieważna. Co z niego wyrośnie okaże się za jakiś czas, może też kiedyś dowie się skąd to nasionko do niej trafiło? Jak widać, wróżka była osóbką trzeźwo podchodzącą do rzeczywistości. Szybko wykopała dziurkę w ziemi, włożyła do niej tajemnicze nasionko, zasypała i rozejrzała się wokoło.
─ Dobrze byłoby podlać to przyszłe drzewko, ─ pomyślała sobie wróżka. Rozejrzała się wokoło i zobaczywszy przepływający opodal strumyk, zdjęła z głowy swój spiczasty kapelusz wróżki, nabrała nim wody i starannie podlała miejsce, w którym zasadziła owo nasionko. Spytać by można, dlaczego wróżka do zasadzenia drzewka nie użyła swojej czarodziejskiej różdżki, tylko wszystko robiła sama. Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć w prosty sposób. Myślę, że sama wróżka miałaby trudność w udzieleniu odpowiedzi na to pytanie. Może uważała, że tak będzie lepiej, a może po prostu tak lubiła prace ogrodowe, że korzystała z każdej okazji, by sobie pogrzebać w ziemi. Gdyby biedaczka mogła przewidzieć konsekwencje jakie wynikną z jej niefrasobliwego zamiłowania do prac ogrodowych, pewnie by postąpiła jak wszystkie poważne wróżki w takim wypadku. Machnęłaby różdżką raz i drugi, wypowiedziała odpowiednie zaklęcie i nasionko znalazłoby się na swoim miejscu pod ziemią, dobrze podlane. No właśnie, znalazłoby się albo nie znalazłoby się. Gdyby wróżka zechciała użyć swojej magicznej mocy wówczas okazałoby się od razu to co się okazać miało później i może wróżka uniknęłaby kłopotów, które dopiero miały ją spotkać. Ale wtedy my nie mielibyśmy nic do opowiedzenia i nie byłoby bajki. Może więc dobrze, że wróżka lubiła te prace ogrodowe. Trzeba w tym miejscu zaspokoić twoją ciekawość mój drogi wnuczku, bo za chwilę zaczniesz cały płonąć z ciekawości. Otóż to nasionko, nie było jak się już pewnie domyślasz takim sobie zwyczajnym nasionkiem. Było to nasionko zaczarowane i gdyby zasadzić je za pomocą czarów to oczywiście, każda wróżka zaraz by to spostrzegła. Ale przy sposobie, który wybrała nasza wróżka nic się nie dało zobaczyć. Otóż jak już wspomniałem nasionko było zaczarowane i to zaczarowane przez niedobrego czarodzieja, który nie lubił nikogo a szczególnie nie lubił dobrych wróżek. A ze wszystkich dobrych wróżek chyba najbardziej nie lubił tej naszej wróżki z zaczarowanego lasu. On to wziął to nasionko, które tak w ogóle było sobie zupełnie zwyczajnym nasionkiem sosny i je zaczarował używając całej swojej bardzo niedobrej czarnej magii. Co z tego wyniknie, to jeszcze zobaczymy, gdybym to teraz opowiedział to już nie byłoby potrzeba opowiadać reszty bajki, wszystko byłoby wiadome. Ale ja i tak jeszcze nic a nic nie wiem co takiego wyniknie z zasadzenia tego zaczarowanego nasionka. Co wyniknie to wyniknie, nie uprzedzajmy jednak biegu wydarzeń. Nasionko zostało zasadzone, podlane, po paru dnach zaczęło kiełkować i znowu po kilku następnych dniach wysunął się na powierzchnię malutki kiełek, który dość szybko przekształcił się w malutkie drzewko. Można było dopatrzeć się w nim kształtu przyszłej sosenki. Wróżka przechodząc koło nowej sadzonki zawsze o niej pamiętała, a to by ją podlać wodą ze strumienia, a to by usunąć z jej otoczenia inne roślinki, które mogłyby utrudnić wzrost malutkiej sosenki. Dziwiła się tylko, że drzewko jakoś szybko rosło, znacznie szybciej niż inne podobne do niej sosenki. Nie przykładała jednak do tego specjalnej uwagi, ─ pewnie ma tutaj dobre warunki ─ pomyślała sobie i przestała się tym zajmować. A szkoda, bo gdyby się może, uważniej przyjrzała sadzonce, to zobaczyłaby pewnie inne nietypowe dla sosny rzeczy. Sosenka bowiem coś cały czas mówiła czy szeptała, a jakby się dobrze przypatrzeć to na korze malutkiego drzewka dawało się dostrzec coś na kształt czyjejś twarzy. Jednak wróżka nie przyglądała się aż tak uważnie, zresztą po niedługim czasie przestała zajmować się nową roślinką w jej lesie. Miała bowiem wiele innych obowiązków, które odciągnęły ją w inne rejony lasu. Mijały dni, miesiące i lata. Przyszedł znowu czas aby odwiedzić tamten rejon lasu. Wróżka przyszła w tamte okolice i stanęła jak zamurowana. Wszystko tak się zmieniło, że trudno było rozpoznać ów cichy niegdyś zakątek. Pośrodku wielkiej polany rosła najwspanialsza sosna jaką wróżka kiedykolwiek widziała. Było jednak coś niepokojącego w otoczeniu sosny. Na polanie rosła tylko niska trawa, nie było ani jednego większego drzewka czy krzaczka. A na trawie, choć była wyjątkowo bujna i soczysta, nie pasło się żadne zwierzątko. Nie było widać żadnej sarenki czy zajączka, które przecież uwielbiają właśnie taką soczystą murawę. Wróżka niestety nie zwróciła na to w tym momencie uwagi i spokojnie zbliżyła się do wspaniałego drzewa. ─ Jakżeś ty pięknie wyrosła moja ty cudna sosenko, jakaś ty wysoka, no, no. Kto by się spodziewał tego po takim brzydkim nasionku jakim byłaś, ─ pomyślała wróżka i już chciała objąć wspaniały pień wysmukłej sosny, by się do niego przytulić, gdy nagle cofnęła się gwałtownie. Od drzewa biła wręcz jakaś bardzo niemiła aura. Było w nim coś przerażającego i równocześnie kuszącego. Wróżka zobaczyła na pniu drzewa coś przypominającego zniekształconą mocno twarz. Dwoje płonących oczu wpatrywało się w nią z nienawiścią i złością, a coś na kształt ust wykrzywiało przy tym okropnie. Ów stwór, a może sama sosna ni to zaszeptało, ni to zajęczało za złością, ─ Chodź, chodź śliczna panienko, niech cię uścisnę. Tak długo czekałem na ciebie. Jesteśmy sobie przeznaczeni! ─
Przerażona wróżka powoli się cofała, ale jakaś niezrozumiała siła równocześnie popychała ją do przodu. Rozpaczliwe myśli, jedna po drugie przelatywały jej przez głowę. ─ Co robić, co robić? ─ Z jednej strony obrzydzenie odpychało ją od drzewa, ale jednocześnie było coś przewrotnie pociągającego w tych płonących szaleństwem niby oczach, w tym cichym pełnym namiętności szepcie.
─ Kim ty jesteś? ─ Bardziej pomyślała, niż wyszeptała wróżka.
─ Kim jesteś, kim jesteś? Nie domyślasz się? Jestem twoim koszmarem, twoim złym snem. Jestem tym czego najbardziej nie lubisz, czego najbardziej się boisz, a równocześnie czego tak bardzo pragniesz. Jestem ciemną stroną twojego jestestwa. Wszystkimi twoimi frustracjami, pretensjami i żalami. A co, myślałaś, że się mnie tak łatwo pozbędziesz? O nie, moja panno. Ja jestem tobą a ty jesteś mną. ─ Cichy zmysłowy głos przenikał bezgłośnie wprost do myśli wróżki.
Wróżka mocno potrząsnęła głową, jakby chciała otrząsnąć się z natłoku złych, natrętnych myśli, powoli odwróciła się od drzewa i odeszła. Jeszcze odwróciła się przez ramię i znowu potrząsnęła głową. ─ Nie to niemożliwe, to nie może być prawdą, to jakiś zły sen, zaraz się obudzę i wszystko będzie jak dawniej. ─ Szepnęła cichutko, jakby do siebie.
─ Idź, idź, ale tu wrócisz, zobaczysz, że wrócisz. Przekonasz się, że to prawda. Wrócisz i wtedy będziemy znowu razem. Ty i ja, ja i ty. Razem, na zawsze, na wieki. Ty i ja, ja i ty. ─ Głos powoli cichł gdzieś za nią, w oddali.
─ Muszę z kimś o tym porozmawiać, może ktoś potrafi mi to wyjaśnić. Przecież to nie może być prawdą, to jakiś koszmar. ─ Im bardziej wróżka oddalała się od fatalnego miejsca, tym bardziej była przekonana, że to tylko jakiś przykry sen, ale gdy tylko obejrzała się przez ramię, okazało się, że nie, sosna stała na swoim miejscu, smukła, wysoka, wspaniała. Szumiała zielonymi gałęziami tak jakby nic się nie stało. Nagle wróżka znieruchomiała. Z drugiej strony polany, na soczystą zieleń łąki wbiegł w podskokach zajączek. Powoli kicał po trawie skubiąc sobie co smakowitsze zioła. Wróżka jak skamieniała patrzyła jak zwierzątko powoli zbliża się do fatalnego drzewa. Chciała coś zawołać, może ostrzec przed czymś zajączka, ale nie mogła się poruszyć, z jej gardła nie dawał się wydobyć żaden głos. Mogła tylko stać i patrzeć. Jakby wiedziała, jakby przeczuwała co za chwilę się stanie. Tymczasem zajączek niczego nieświadom, powoli zbliżył się do sosny. Nagle stało się coś dziwnego. Sosna jakby się pochyliła i dwie jej gałęzie niby potworne ręce chciały porwać biednego zajączka. Już wydawało się, że nie ma dla niego ratunku. Dobra wróżka stała jak skamieniała i tylko przez głowę przeleciała jej myśl, dlaczego nie mogę mu pomóc, niech ktoś mu pomoże, niech ktoś go ocali. Nagle z nieba, dosłownie jak błyskawica, spłyną ku ziemi wspaniały ptak. Dosłownie na ułamek sekundy przed tym jak fatalne gałęzie miały porwać biednego zajączka, ptak chwycił go w swoje szpony i wzleciał do góry. Sosna zaszumiała jakby ze wściekłości i choć nie było w ogóle wiatru, jej gałęzie miotały się tak, jakby wiał największy huragan. Tymczasem wspaniały ptak, majestatycznie sfrunął ku ziemi i wypuścił zajączka tuż koło nóg dobrej wróżki. Zajączek jakby nie zauważył całego zamieszania, które się wokół niego działo, powoli pokicał w stronę lasu.
─ Na drugi raz uważaj, bo może mnie nie być w pobliżu i kto wtedy będzie ratował twoją skórę przed drzewem. ─ Ale zajączek, który wyglądał tak, jakby cała sprawa nie jego dotyczyła, już zniknął w zaroślach. Ptak usiadł na dużym kamieniu i spokojnie poprawiał sobie dziobem zwichrzone nieco szybkim lotem pióra, równocześnie zerkając jednym okiem na dobrą wróżkę. Był to wspaniały sokół, nieco większy niż inne osobniki tego gatunku. Pióra w słońcu lśniły jakby były przetykane złotą nitką.
─ Dobrze, że tu byłeś i zdołałeś uratować zajączka, mój dobry Argo. To drzewo, okropność, ono chciało go porwać ─ dobra wróżka odzyskała wreszcie głos. ─ Powiedz mi Argo, te drzewo, ─ wróżka niechętnie jakby obróciła się w stronę sosny ─ ono tak zawsze, znaczy czy ono porywa nasze zwierzęta?
Argo spojrzał na wróżkę jakby z ukosa, niechętnie zamachał skrzydłami, zrywając się do lotu, rzucił. ─ Ja tam nic nie wiem, to w ogóle nie moja sprawa, mnie w ogóle tutaj nie było ─ i ciężko machając skrzydłami, jakby dźwigał ogromny ciężar, powoli odleciał.
─ Ależ Argo, nie zostawiaj mnie tak, wyjaśnij o co w tym wszystkim chodzi.
─ Pytaj przyjaciół, pytaj przyjaciół ─ wspaniały ptak znikał już w błękicie przestworzy.
─ Argo, przecież to ty jesteś moim przyjacielem, ─ cicho szepnęła dobra wróżka. I nagle, jak piorun z nieba, złocisty sokół był już z powrotem. Usiadł majestatycznie na kamieniu i znów dziobem muskał zwichrzone szybkim lotem pióra. ─ Przyjacielem? Powiem ci coś moja panno, po starej przyjaźni. Może kiedyś rzeczywiście byliśmy przyjaciółmi. Ale przyjaźń trzeba pielęgnować. Z przyjaciółmi trzeba się spotykać, trzeba mieć dla nich czas, trzeba z nimi porozmawiać, spytać czasem jak się czują, czy nie mają kłopotów. A ty wróżko, kiedy mnie ostatni raz odwiedziłaś, kiedy ze mną rozmawiałaś? A gdzie byłaś, gdy w ubiegłym roku moje pisklęta chorowały na ptasią grypę? Widzisz, sama nie pamiętasz. Chodzisz sobie po lesie, drzewek niby doglądasz, ale z nami ptakami i zwierzątkami już się nie przyjaźnisz, nie masz dla nas czasu. Nie dziw się więc, że i nie masz już w tym lesie przyjaciół. Znajdź choćby jedno zwierzątko, które by chciało ci okazać przyjaźń, może ono ci pomoże? A w ogóle, nie zawracaj mi głowy, ja mam dość swoich kłopotów, nie potrzebne mi jeszcze cudze. ─
Wspaniały ptak tym razem zerwał się błyskawicznie do lotu i nim wróżka zdołała choćby mrugnąć okiem, już go nie było. Zastanawiała się czy w ogóle go widziała, czy może to było tylko przewidzenie, a wszystko co usłyszała, było tylko głosem jej sumienia.
─ No tak, chyba ostatnio zaniedbałam swoich przyjaciół. Ale z mamą Zajęczycą zawsze dobrze się rozumiałyśmy. No nie, przecież prosiła mnie bym jej pomogła gdy jej dzieci miały ostatnio taką paskudną gorączkę, a ja wtedy musiałam być akurat na drugim końcu zaczarowanego lasu, pewnie i ona jest na mnie obrażona. Dobrze, pójdę do państwa Sarnów, oni mnie zawsze bardzo lubili. Ale, ale, parę miesięcy temu prosili mnie bym pomogła przygotować wesele gdy wydawali swoją najstarszą córkę a ja się wymówiłam brakiem czasu. Czym to ja byłam tak zajęta? Chyba niczym ważnym, co by nie mogło poczekać? Chyba pójdę do pani lisicy, widziałam się z nią tak niedawno, nawet przyjemnie się nam rozmawiało. No tak ale chyba poczuła się urażona, gdy zrobiłam niegrzeczną uwagę, że kołnierz jej futra jest nieco wyliniały. Nie było to zbyt uprzejme z mojej strony. ─ Dobra wróżka szła zamyślona przez las przypominając sobie po kolei wszystkie zwierzątka, z którymi kiedyś była tak zaprzyjaźniona. Co się ze mną stało? ─ Zastanawiała się poważnie wróżka. ─ Kiedy to się zaczęło, że zaczęłam zaniedbywać przyjaciół. Przecież dawniej zawsze miałam dla nich czas i było tak miło pomagać im w ich kłopotach. Odganiać drapieżniki od gniazd z młodymi pisklętami. Kłaść chłodne kompresy na rozpalonych główkach chorych zajączków, jerzyków czy lisków. No tak, to zaczęło się wtedy, gdy posadziłam to nieszczęsne nasionko tej sosny. To od tamtego czasu stałam się jakaś niemiła i nieprzystępna dla moich przyjaciół. ─
Dobra wróżka szła zamyślona przez zaczarowany las, starając się sobie przypomnieć wszystkie zwierzątka i ptaszki z którymi była kiedyś tak bardzo zaprzyjaźniona. Z przykrością stwierdziła, że ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi w ostatnim czasie się poróżniła. Albo nie miała dla nich czasu, albo powiedziała im coś przykrego. Dobra wróżka poczuła się bardzo zawstydzona, ale to nic jej nie pomogłoby zrozumieć, dlaczego tak bardzo się zmieniła. Dawniej przecież nie była taka. Zawsze znajdowała czas dla swoich leśnych przyjaciół.
─ To musi mieć jakiś związek z tą okropną sosną, tak, na pewno to ma jakiś związek. Ale jaki? ─ Żadna rozsądna myśl nie przychodziła jej do głowy. Usiadła na skraju lasu, podparła główkę ręką i głęboko się zamyśliła. Ale im mocniej się nad całą sprawą zastanawiała tym bardziej nie wiedziała dlaczego się stało tak jak się stało. Nagle poczuła się nieswojo, wydało się jej, że ktoś ją obserwuje. Rozejrzała się wokoło, ale nic niepokojącego nie dostrzegła. Tylko na gałęzi tarniny siedziała kukułka i natarczywie się jej przyglądała. Dobra wróżka nigdy nie była z kukułką zaprzyjaźniona, uważała ją bowiem za ptaka niesympatycznego, który zamiast sam zbudować gniazdo dla swoich małych piskląt, składa swoje jajka w cudzych gniazdach, co kończy się tragicznie dla właścicieli.
─ Masz kłopoty wróżko ─ raczej stwierdziła niż spytała kukułka.
Wróżka spojrzała nieco zdziwiona na kukułkę, gdyż nigdy nie były ze sobą zaprzyjaźnione. Zawsze uważała kukułkę za leśnego darmozjada, któremu nie chce się budować własnego gniazda i podrzuca swoje jajka innym ptakom. Kiedyś przemówiły się na ten temat z kukułką i od tej pory nie rozmawiały ze sobą. A tu nagle, gdy wszystkie zwierzęta się od niej odwróciły, to obrzydliwe ptaszysko jeszcze się z niej natrząsa.
─ Tobie w to graj, możesz mi teraz dowoli dokuczać, gdy nikt się za mną nie ujmie.
─ Swoją drogą masz rację, może dobrze abyś na własnej skórze poczuła, jak to jest, gdy cię wszyscy opuścili i nikt z tobą nie chce rozmawiać. Masz to, czego sama chciałaś i na co dobrze sobie zapracowałaś. Mówią, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Taka między nami różnica, że ja mam taką naturę, żeby składać jajka w cudzych gniazdach i nic na to nie mogę poradzić. Muszę pogodzić się z tym i żyć, gdy mnie nikt w lesie nie lubi. Ale ty wróżko do niedawna byłaś przez wszystkich lubiana a tu nagle taka zmiana. Dobrze sobie na to zapracowałaś, czyż nie moja droga.
─ Przepraszam cię bardzo kukułko, widzę, że cię bardzo źle osądziłam. Nigdy jakoś nie zastanawiałam się nad naturą ptaków i w ogóle zwierząt. Jedne lubiłam a inne nie zupełnie nie zastanawiając się nad ty, że wy po prostu takie jesteście, jakie jesteście, ani dobre ani złe. Wilk jest wilkiem a zając zającem. Każdy żyje zgodnie ze swoją naturą. Chciałabym was wszystkie przeprosić, ale widzisz nikt nie chce ze mną rozmawiać. Wiem, to wszystko moja wina. Dla wielu zwierzątek byłam nieuprzejma, wręcz grubiańska. A teraz potrzebuję pomocy, bo wiesz mam kłopot z tym dziwnym drzewem.
─ Tak wiem i chyba będę mogła ci wróżko pomóc, bo widzę, że szczerze żałujesz swojego postępowania i nie jest za późno byś się poprawiła. Zło nie zakorzeniło się jeszcze głęboko w tobie. ─ Tu kukułka przerwała, podleciała na wyższą gałąź i zakukała trzykrotnie: ─ ku ku, ku ku, ku ku. ─ I nagle ku zdumieniu wróżki stała się rzecz dziwna. Ze wszystkich stron zaczęły się zlatywać najróżniejsze ptaki tak duże jak małe, tak drapieżne jak i te śpiewające. Po chwili było ich takie mnóstwo, że wróżce aż w głowie się zakręciło. Kukułka podleciała do nich i coś tam z nimi pokukała, poćwierkała, zupełnie nie było widać, aby ptaki boczyły się na nią, wręcz przeciwnie słuchały jej wyraźnie z uwagą. Kukułka wróciła z powrotem na swoje miejsce nisko na gałęzi i tylko uważnie spoglądała w górę na pozostałe ptaki. Nagle wszystkie ptaki poderwały się jakby do lotu, ale nie odfrunęły tylko utworzyły jakby trzepoczącą kopułę nad miejscem gdzie siedziała wróżka. I wtedy stała się rzecz przedziwna, wokół kukułki, rozbłysła jakby poświata, która zaczęła gwałtownie wirować a w tym wirze, ku zdumieniu wróżki zamiast kukułki pokazała się zupełnie inna postać. Była to postać pięknej kobiety o ciemnych, falujących włosach. W jej postawie a zwłaszcza w spojrzeniu czarnych oczu, było coś władczego, nakazującego szacunku, ale jednocześnie miała na twarzy miły uśmiech pełen dobroci i miłości.
─ Matka przełożona ─ krzyknęła zdumiona wróżka, rozpoznając w postaci dyrektorkę szkoły dla wróżek, którą przed paru laty ukończyła. Skłoniła się nisko w przepisowym ukłonie, nie posiadając się ze zdumienia. Nie widziała przełożonej od czasu ukończenia szkoły i zaczęcia pracy w tym lesie. ─ Skąd się tu Matka wzięła? ─ Pytanie, choć niestosowne, samo wyrwało się jej z ust.
Starsza wróżka spojrzała z lekkim rozbawieniem na swoją byłą uczennicę i pokręciła lekko karcąco głową. ─ Oj Violu, Violu, już zupełnie zapomniałaś dobrych manier. Wróżka nigdy nie odzywa się do starszej, jeśli nie zastała zapytana lub w inny sposób nie udzielono jej głosu. Ale nie gniewam się, rozumiem Twoje zaskoczenie. Sprawa jest prosta. Zawsze śledzimy losy naszych uczennic, a Twoim losem byłam specjalnie zainteresowana. Czy pamiętasz jak trafiłaś do naszej szkoły?
─ Tak, moi rodzice zginęli w wypadku i do szkoły przywiózł mnie wuj, brat mamy, odwiedzał mnie potem w szkole i zawsze przywoził wspaniałe prezenty.
─ Taak, to prawda, ale wypadek, w którym zginęli twoi rodzice nie był takim zwyczajnym wypadkiem. Twoi rodzice pracowali w specjalnej agencji czuwającej nad prawidłowym używaniem czarów, by nikt ich nie wykorzystywał do złych i niecnych celów. Otóż jedna wróżka, początkowo dla żartów a potem, by podporządkować sobie innych, zaczęła używać czarów szkodzących ludziom, zwierzętom i roślinom. Podporządkowała sobie wielu ludzi i wiele zwierząt, aby zapanować nad krainą wróżek a potem nad krainą ludzi. Niestety niektóre wróżki przyłączyły się do niej. Przed laty była to głośna sprawa. Nasza Agencja Bezpieczeństwa podejmowała różne akcje przeciwko niej aż wreszcie udało się ją zmusić do wycofania hen daleko do Północnej Krainy Lodów. W jednej z takich akcji zginęli twoi rodzice. Dla twojego bezpieczeństwa zmieniono ci nazwisko, dano nową tożsamość. Baliśmy się, że znając swoją historię będziesz chciała na własną rękę podjąć jakąś akcję przeciwko tamtej złej wróżce. Ale widzimy, że tajemnica nie była dość pilnie strzeżona, bo zła wróżka w jakiś sposób dowiedziała się o twoim pochodzeniu i uknuła spisek przeciw tobie. Prawdopodobnie spisek byłby się udał, gdybyś dłuższy czas pozostawała pod wpływem złego czaru. Na szczęście odkryłaś zaczarowaną sosnę nie zatraciwszy jeszcze wszystkich dobrych cech i nie dałaś się zniewolić pokusom sosny. Może pomógł ci w tym ten mały zajączek uratowany przez Argo? Trudno rozstrzygnąć. Złej wróżce udało się manipulowanie Tobą, gdyż lubiłaś w swojej pracy stosować niekonwencjonalne metody działania. Tam gdzie zazwyczaj wróżki używały czarów, Ty robiłaś rzeczy ręcznie. Wystarczyło ci tylko podrzucić zaczarowane nasionko i czekać, co się dalej stanie. Gdy je zasiałaś i podlałaś, czar został uruchomiony jakby samoczynnie i powoli, powoli opanował ciebie. Na szczęście byłaś zajęta w rejonach dalekich od tej zaczarowanej sosny, więc czar działał powoli, ale jednak działał. Mam nadzieję, że wiesz już, na czym jego działanie polegało?
─ Tak Matko Przełożona. ─ Szepnęła cicho mocno speszona Viola. ─ Ja nie wiedziałam. I co ja mam teraz zrobić? –
[pisane od 12 lipca do 19 sierpnia 2006]
[cd: wtorek, 17 lipca 2007]
W tym momencie do kuchni weszła Mama Wnuczka i powiedziała:
– Idziemy synku na spacer, chodź, trzeba się ubrać.
– Idź, dokończymy bajkę innym razem. – Stary Człowiek pochylił się nad jasną główką dziecka i delikatnie ją pocałował. Wnuczek spojrzał uważnie w oczy Staremu Człowiekowi uśmiechając się powiedział:
– Dobrze dziadku, dokończymy później. – I zsunąwszy się zręcznie z kolan dziadka pobiegł za matką. Jeszcze w drzwiach kuchni zatrzymał się na chwilę i spojrzał na blat stołu, na którym jak para czarnych oczu widać była dwa sęczki. Stary Człowiek też spojrzał w to miejsce i nagle wydało mu się, że na blacie zarysował się na moment jakby cień wykrzywionej, złością twarzy. Dwoje czarnych oczu wpatrywało się w niego. Stary Człowiek przetarł wierzchem dłoni oczy i jeszcze raz spojrzał na blat stołu, tym razem widoczne były tylko dwa najzwyklejsze ślady po sękach.
– Tfu, jakieś przewidzenia, – mruknął pod nosem i podniósłszy się z ławy podreptał do swojego pokoiku. Po drodze myślał o bajce, którą zaczął opowiadać wnuczkowi. Coś go w tej historii niepokoiło. Niby była to przez niego wymyślona historia, momentami miał jednak wrażenie jakby żyła własnym życiem, jakby się działa gdzieś naprawdę.
Minęło parę dni, podczas których nie było okazji, aby wrócić do przerwanej bajki. Wnuczek, dostał kilka nowych zabawek, które go bardzo zaabsorbowały, a Stary Człowiek powrócił do swoich zwykłych zajęć. Powoli zapomniał o całej sprawie. Ale Wnuczek wcale nie zapomniał. Któregoś dnia, chyba prawie rok minął od tamtego letniego poranka, Stary Człowiek siedział znowu w przy stole w kuchni, popijając kawę, gdy Wnuczek znów wślizgnął się na jego kolana i zapytał.
– Dziadku, pamiętasz, obiecałeś dokończyć tamtą bajkę o wróżce i o drzewie. Proszę, jestem bardzo ciekaw, co było dalej, jak sobie wróżka Viola poradziła z tą całą sprawą. – Czarne oczy dziecka wpatrywały się z ufnością w twarz Starego Człowieka.
– Chyba jesteś już za duży, by siedzieć u dziadka na kolanach, zrobiłeś się strasznie ciężki. – Stary Człowiek, próbował delikatnie przesunąć dziecko, aby siadło obok niego. Ale chłopczyk przytulił się mocno do niego i szepnął:
– Pozwól dziadku, będę siedział bardzo spokojnie, ale jak opowiadasz bajkę to wolę być blisko ciebie. Tak jest lepiej. – I malec mocno przytulił się do dziadka.
– No dobrze, tylko się nie wierć. Ale jak to było w tej bajce. – Stary Człowiek się głęboko zamyślił i spojrzał na blat stołu. Znowu wydało mu się, że wpatrują się w niego złe, pełne złości oczy. Nagle wszystko jakby zawirowało: kuchnia, stół, wszystko gdzieś odpłynęło, i znowu był w zaczarowanym lesie.
Na polanie stała młoda dziewczyna i bezgłośnie szeptała.
– Co mam robić? – Podniosła, pełne łez, oczy na stojącą przed nią starszą wróżkę:
– Co mam robić, Matko przełożona? –
Starsza Wróżka odpowiedziała poważnie:
– Musisz się zmierzyć ze swoim przeznaczeniem. To może być trudne i bolesne dla ciebie. Czy znajdziesz w sobie dość sił i odwagi? –
– Nie wiem, Matko Przełożona. Co mam zrobić? –
– Cóż, jak powiedziałam, musisz się zmierzyć ze swoim przeznaczeniem. Jak ci wspomniałam, twoim wrogiem jest Zła Wróżka, ta, która przyczyniła się do śmierci twoich rodziców. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego ale w jakiś sposób wasze losy są ze sobą związane. Zła Wróżka uważa, że jej w jakiś sposób zagrażasz i używa wszelkich możliwych sposobów, aby cię zniszczyć. Związała się z pewnym Starym Czarodziejem i oboje knują, w jaki sposób można by ci zaszkodzić. Ona nie może tu wrócić, dlatego jesteś bezpieczna w zaczarowanym lesie. Ale jak widać nie do końca. Historia z zaczarowaną sosną pokazuje, że i tu próbują ciebie zniszczyć. –
– Właśnie, Matko Przełożona, co to za dziwna sprawa z tą sosną. Ona jest taka straszna. Coś do mnie szeptała, a potem o mały włos a porwałaby małego zajączka, gdyby nie Argo, to już byłoby po zajączku. –
– Czyż ci nie mówiłam, że nie należy przerywać starszym i nie odzywać się gdy cię o to nie poproszą? Oj Violu, Violu, zawsze byłaś na bakier z etykietą, ale może właśnie tym razem, ta twoja przywara przyda się, gdy będziesz musiała zmierzyć się ze Złą Wróżką. Bo właśnie z nią przyjdzie ci się zmierzyć. Chcesz o coś spytać Violu? –
– Tak proszę Matki, – Viola skłoniła się w głębokim dworskim ukłonie. – Jak ja sobie poradzę, przecież Zła Wróżka ma nade mną przewagę. Nas nie uczono rzucania czarów walki. Ja nawet nie potrafię się przed takimi czarami obronić. –
– Tak masz rację, jako wróżka nie możesz się w żaden sposób mierzyć ze Złą Wróżką, dlatego nawet nie będziesz tego próbowała. Owszem można by cię przeszkolić w sztuce walki za pomocą czarów ale na to nie ma dość czasu. Takie szkolenie w najlepszym wypadku trwa sześć miesięcy i to gdy uczeń jest szczególnie uzdolniony. A potem trzeba by jeszcze wielu lat ćwiczeń aby osiągnąć odpowiednio wysoki poziom by móc stawić czoła Złej Wróżce. Wierz mi, twoi rodzice byli jednymi z najlepiej przygotowanych funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa a przecież w starciu ze Złą Wróżką polegli. Nie, ty musisz stanąć do walki z nią w zupełnie inny sposób. Nie będziesz miała ze sobą swojej różdżki. – W tym momencie Matka Przełożona zrobiła niewielki ruch swoją różdżką a ukryta w kieszeni Violi jej różdżka, wysunęła się i nim dziewczyna się zorientowała, poszybowała do rąk Matki Przełożonej.
– Nie będzie ci potrzebna, a może nawet mogłaby być przeszkodą w wykonaniu twojego zadania. Przechowam ją w bezpiecznym miejscu i oddam, gdy wrócisz. Ale nie martw się, nie pójdziesz z pustymi rękoma, by stawić czoła Złej Wróżce. Panno Mary Poppins, niech się pani pospieszy, już czas najwyższy … –
– Już idę, idę. – Rozległ się miły choć nieco gderliwie brzmiący głos. Dochodził gdzieś z góry. I w rzeczy samej, po chwili, majestatycznie spłynęła jakby z nieba, niewielka zgrabna osóbka o twarzy okrągłej, cerze jak u lalki z porcelany, lekko wyłupiastych oczach i mocno zaciśniętych ustach.
– Jestem, Matko Przełożona, nie trzeba krzyczeć, ja się nigdy nie spóźniam. To jest moja dewiza, jakem Mary Poppins. – Rezolutna osóbka zgrabnie złożyła parasolkę, która jej służyła za spadochron i płynnym ruchem schowała ją do torby, która nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, pojawiła się w jej ręku.
– Witaj Mary. Jak zawsze masz efektowne wejście. – Z lekkim przekąsem powiedziała starsza Wróżka. – Czy masz to, o co Cię prosiłam? –
– Tak Matko Przełożona. – Mary Poppins wykonała w tym momencie głęboki dyg, jakby chcąc nim pokryć leciutki ton niezadowolenia w swym głosie. – A gdzież jest beneficjentka mojego prezentu? – Znów, nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, zjawiły się w ręku Mary Poppins okulary na długiej rączce, zwane «pince nez», które przyłożyła do oczu i rozejrzała się wokoło.
– To Viola, pamiętasz Mary, Violę? – Przełożona wskazała na dziewczynę, która skłoniła się głęboko przed dawną nauczycielką. Mary Poppins była rzeczywiście nauczycielką w szkole dla wróżek, przynajmniej w tych momentach, gdy nie krążyła gdzieś po świecie wykonując jakieś tajemnicze misje zlecane jej przez Matkę Przełożoną.
– A Viola, widzę, że nie zapomniałaś dobrych manier, które ci starałam się wpoić. – Usta Mary zmieniły się w tym momencie w jeszcze cieńszą kreskę, zupełnie nie było widać żeby je otwierała, ale tak to już było zawsze z panną Mary Poppins, im głośniej i dobitniej mówiła, tym mniej było widać, by otwierała usta.
– Tak panno Mary. – Viola pochyliła się w jeszcze głębszym ukłoni, aż jej włosy zakryły zupełnie twarzyczkę, dzięki czemu nie było widać jak mocno się zaczerwieniła. Zacisnęła mocno usta, by nie odezwać się niepotrzebnym słowem. Widać było jednak, że sporo ją ten wysiłek kosztuje. Musiały być w przeszłości jakieś problemy w relacjach między uczennicą a nauczycielką, ale to już zupełnie inna historia.
Matka Przełożona spojrzała bystro na swoją pupilkę i coś widocznie w niej dostrzegła niepokojącego, gdyż nie dopuszczając nikogo do głosu zdecydowanym głosem zawołała.
– Pokaż nam Mary swój prezent. Mam nadzieję, że się Violi spodoba. –
– Jeszcze by, co, mój prezent miałby się komuś nie spodobać. Dobre sobie. – Mruknęła przez zaciśnięte zęby Mary, wyciągając ze swojej torby, inną, bliźniaczo podobną, choć może nieco mniejszą torbę. – Oto i on. – Zawołała donośnie Mery wręczając torbę Matce Przełożonej.
– Oto Violu, nasz prezent dla ciebie na tą misję, którą masz do wykonania. Torba Mary Poppins. A właściwie jej duplikat. Jeśli jest to, to, o co prosiłam, – w głosie Przełożonej dało się słyszeć jakby nieco przekory, – to powinna posiadać pewne specjalne właściwości. –
I wróżka wręczyła torbę Violi. – Otwórz ją proszę – Dziewczyna posłusznie otworzyła torbę i do niej zajrzała.
– Jest pusta, nic w niej nie ma. – W głosie Violi dało się wyczuć rozczarowanie.
– Spokojnie. Zamknij teraz torbę – A gdy młoda wróżka to uczyniła, Matka Przełożona ciągnęła dalej. – A teraz pomyśl, co chciałabyś w tym momencie w tej torbie znaleźć i znowu ją otwórz. –
Dziewczyna posłusznie postąpiła według zaleceń Przełożonej, zacisnęła oczy i nie zaglądając do środka torby, lekko ją uchyliła i wsunęła rękę do środka. Po chwili wyciągnęła rękę z torby a w niej trzymała banana. Patrzała z lekkim zdumieniem na twarzy na swoją rękę a następnie zaczęła obierać owoc ze skórki i ze smakiem zajadać. Skończywszy rozejrzała się spłoszonym wzrokiem wokoło i powiedziała.
– Przepraszam, ale byłam głodna i musiałam się przekonać czy ten banan jest prawdziwy.–
– No i jak? – W głosie panny Mary Poppins dał się słyszeć tryumf.
– Cóż, banan jak banan, smaczny i pożywny. Ale jestem wciąż głodna, czy mogę ? –
– Ależ oczywiście moja droga, ale może za chwilę. Mamy niewiele czasu a ty dziecko nic jeszcze nie wiesz o swojej misji.

(ta bajka wciąż czeka na swój dalszy ciąg, Wnuczek jest już dużym chłopczykiem, ale zawsze gdy spotka Dziadka, to pyta, czy Dziadek wie co się dalej działo z Violą i kiedy mu opowie ciąg dalszy tej historii. A Dziadek, cóż, kręci tylko głową i tajemniczo odpowiada, Musisz jeszcze trochę poczekać Wnuczku)

Z baśni Starego człowieka

Baśń o księżniczce Annie, która co prawda nie spadła z konia ale i tak miała wiele wzlotów i upadków.

Była raz dziewczynka, która bardzo chciała być księżniczką. Robiła więc różne rzeczy, które w jej oczach powinna robić prawdziwa księżniczka, ale niezbyt to jej wychodziło. Nikt nie chciał jej uważać za księżniczkę dla niej samej. Po prostu jej tatuś był królem a mamusia królową, a więc ona, bez względu na to co by nie zrobiła i tak była księżniczką.
Dziewczynka miała na imię Ania, właściwie to miała na imię Anna, ale wszyscy nazywali ją Anią i tak było bardzo dobrze. Dziewczynka czasami zaprzeczała, że ma na imię Anna; działo się to zazwyczaj wtedy, gdy była czymś zdenerwowana, mówiła wtedy; nie jestem żadna córka, nie jestem panna, nie jestem żadna Anna. A gdy ją pytano, kto ty jesteś? Odpowiadała: Sama Ania jestem. Denerwować zdarzało się Ani dość często i to z różnych powodów. Ale najczęściej denerwowała się, gdy myślała , że nikt jej nie kocha, a szczególnie, że nie jest kochana przez tatę króla i mamę królową. Dlaczego księżniczka Anna myślała, że nikt jej nie kocha tego nikt nie wiedział, nawet sama Ania tego nie wiedziała, a jeśli nawet wiedziała to była to jej głęboko skrywana tajemnica.
Jaka więc była ta księżniczka Anna? Naprawdę tego nie wie nikt. Delikatna i bardzo wrażliwa? Pewnie tak było ale jeśli nawet tak było, to Ania bardzo dokładnie to skrywała. Na pewno była księżniczka Anna bardzo ambitna i zawsze chciała być chwalona za wszystko cokolwiek robiła. Nie znosiła żadnej krytyki swojego postępowania. Póki była bardzo małą księżniczką, mogło to być nawet śmieszne. Gorzej, gdy mała księżniczka Ania stała się może nie całkiem dorosłą, ale dosyć wyrośniętą nastolatką, dużą księżniczką Anną. Coraz rozpaczliwiej księżniczka Anna usiłowała przekonać siebie i cały świat, że jest najważniejszą osobą na świecie. Zaczęło się od tego, że ogłosiła całemu światu, iż jest dorosła i niezależna. Wy-powiedziała posłuszeństwo swoim rodzicom, tacie królowi i mamie królowej. Zapomniała jednak przy tym, że nawet nieposłuszna, niezależna i dorosła pozostaje zawsze córeczką swoich rodziców, nawet gdy oni są królem i królową. I że zawsze jest i będzie przez nich kochana.
Księżniczka Anna wiedziała jednak wszystko lepiej. Choć rodzice prosili ją często: pomóż nam księżniczko, pozmywaj naczynia, sprzątnij łazienkę, czy zrób coś innego. Ale księżniczka tylko nosek zadziera, w lusterku się przegląda i mówi: sama sobie posprzątaj, pozmywaj, ja jestem księżniczką. No i rodzice, król i królowa sami musieli wszystko w swo-im pałacu zrobić. Chociaż oboje są prawdziwym królem i prawdziwą królową, to jednak czasy się zmieniły i nikt nie ma całej armii służących i wszystko w pałacu trzeba robić samemu. Ich dzieci, chociaż są książętami i księżniczkami powinny im w tym pomagać. Nie powiem, od czasu do czasu księżniczka Anna miewała przypływ dobrych uczuć dla rodziców, ale jakże długo każe im na to czekać?
Może księżniczka była doskonałą uczennicą? Może była bardzo pilna w szkole? Niestety, wszystkie ochmistrzynie i nadochmistrzynie nie były zadowolone z postępów księżniczki Anny w nauce. Skarżyły się często tacie królowi i mamie królowej, że księżniczka jest często po prostu niegrzeczna. A księżniczka niezmiennie odpowiadała, że te wszystkie ochmistrzynie są po prostu głupie i na niczym się nie znają a jej, księżniczki Anny zwyczajnie nie lubią.
Tata król i mama królowa byli tym wszystkim bardzo zmartwieni, ale czy mogli coś w tej sytuacji poradzić?


O jedzeniu, pieczeniu chleba i innych sprawach kuchennych, czyli jak przestaje się być księżniczką.

Księżniczka Anna, jak to bywa często z księżniczkami, nie mogła jeść tego samego co byle kto. Miała przepisaną specjalną dietę, której powinna przestrzegać pod rygorem przestania bycia księżniczką. Oczywiście rodzice, tata król i mama królowa pilnowali ściśle tej diety, bo gdyby księżniczka Anna jej nie przestrzegała i tym samym przestałaby być księżniczką to mogłoby się zdarzyć, że oni przestaliby być królem i królową. Nie powiem żeby bardzo, ale troszkę im jednak na tym zależało.
Księżniczka musiała jeść nie tylko specjalne wędliny i specjalnie dla niej pieczony chleb ale również pić specjalne mleko, jeść specjalnie dla niej kręcony majonez. Tak, same specjalne frykasy jadała księżniczka Anna. Jak księżniczka Anna była małą księżniczką Anią, to królowa mama sama taki specjalny chleb dla niej piekła, kręciła majonezy i dbała bardzo, by księżniczce niczego nie brakowało. Księżniczka rosła i coraz trudniej było z nastarczeniem tego wszystkiego co powinna jeść. Królowa mama myślała sobie czasem:
„Sił i czasu mi już nie starcza, by z tym wszystkim nastarczyć, będę dla księżniczki kupować w specjalnej piekarni gotowy chleb” –
Jak pomyślała, tak też zrobiła i przez pewien czas wszystko było dobrze, księżniczka Anna chleb kupowany jadła a nawet jej smakował. Lata jednak mijały i gusta księżniczki Anny też się zmieniały. Zaczęła marudzić:
„Niesmaczny ten chleb, który mi królowo matko dajesz, nie będę go jadła, chcę jeść taki chleb jak dawniej” – Mówiła. I póty kaprysiła i grymasiła, aż królowa mama znów zaczę-ła sama swoimi królewskimi rękami chleb przygotowywać i piec. Ale królowa miała coraz mniej sił i prosiła czasami:
„Księżniczko Aniu, upiecz sama chleb dla siebie, mnie tak to wyrabianie ciasta męczy, a ty jesteś już duża i potrafisz to doskonale zrobić” –
No i czasem księżniczka Anna chleb upiekła, czasem nie upiekła a gdy królowa mama znów ją o upieczenie chleba prosiła, to słyszała :
„Sama sobie upiecz, głupi ten chleb, nie będę go piekła, nie będę go jadła” –
A ponieważ to królowej mamie najbardziej zależało , by księżniczka Anna ten specjalny chleb jadła, i by jak najdłużej została księżniczką, to chociaż sił nie miała to jednak ten chleb piekła.
Ale czy czary przestały działać, czy też księżniczka Anna poza domem zwykły chleb jadła, to tak się jakoś porobiło, że z czasem przestała być księżniczką i została zupełnie zwyczajną Anią.
W każdym razie król tata i królowa mama od dawna są już tylko zwyczajnym tatą i mamą, których nikt bardzo serio nie traktuje i specjalnie nie słucha.

O posłuszeństwie.

Ania była bardzo posłusznym dzieckiem, choć na swój specyficzny sposób. Była posłuszna przede wszystkim sobie i swoim zachciankom. Była w tym doprawdy konsekwentna. O, Ania była naprawdę posłusznym dzieckiem. Wewnętrzny głos mówił jej:
„Ty jesteś naprawdę mądrą dziewczynką, doskonale wiesz co i kiedy należy zrobić, w co i jak należy się ubrać, co i kiedy należy zjeść. Ty możesz i powinnaś sama o wszystkim decydować. Ty wszystko sama wiesz najlepiej. Nikt nie powinien się wtrącać do twoich spraw.” –
Już jako malutkie dziecko Ania czymś bardzo przejęta, mówiła o sobie:
„Ja nie jestem Ania, ja jestem sama Ania” – co miało znaczyć, że ona sama o sobie stanowi.
Skoro Ania doskonale wszystko o wszystkim wiedziała i była bardzo sobie samej posłuszna, słuchała siebie we wszystkim. Bardzo ją irytowało i denerwowało jeśli ktoś , choćby to był jej tata, albo jej mama, chciał coś jej powiedzieć. Ania słuchała tylko samej siebie i jeśli chciała coś od innych usłyszeć, to potwierdzenie swojego dobrego mniemania o sobie.
Stroi się Ania długo w swoim pokoju, kąpie w łazience, przegląda się w lustrze, ani chyby ma jakieś spotkanie. Nie pozwoli sobie nic powiedzieć, ani że jest zimno na dworze, albo że właśnie jest upał i jej strój do pogody nie pasuje.
„Sama wiem najlepiej” – krzyczy.
A na koniec obraca się przed tatą/mamą i pyta bardzo zadowolonym z siebie tonem:
„No i jak wyglądam”
I biada tacie/mamie jeśli odważą się skrytykować córkę.
„Nic się nie znacie” – usłyszą i już jej nie ma.
Wyszła, trzaskając drzwiami.
Tylko po co pytała?

sobota, 26 marca 2011

O upływie czasu słów kilka

Gdy umieściłem wczoraj posta z opowiadaniami o Starym Człowieku, zdałem sobie sprawę, że później jeszcze Go spotykałem i że opisałem te spotkania. W miarę jak będę je znajdował w moim archiwum, będę je umieszczł w tym blogu. Dlatego wybaczcie mi moi drodzy czytelnicy, ten pewien bałagan. Ale zawsze na końcu opowiadania umieszczam datę kiedy ono powstało, to może pomóc w śledzeniu chronologii zdarzeń.

Podczas modlitwy wieczornej Stary Człowiek uprzytomnił sobie po raz kolejny, że czas płynie. Znów wieczorem czytał psalm 16 a w zakończeniu ów werset „Ty ścieżkę życia mi ukażesz, pełnię radości przy Tobie i wieczne szczęście po Twojej prawicy”. Ten psalm wypada co czwartek w komplecie i jak ogromny zegar odmierza tydzień po tygodniu jego życie. Uczył się właśnie filozofii i przed kilku dniami zdawał egzamin na temat bytów, jak to te byty powstają. Nieważne. Ale pomyślał sobie, jak to już ponad 65 lat minęło gdy plemnik jego ojca dopadł komórki jajowej jego mamy a Dobry Bóg uśmiechnął się i ex nihilo powołał do życia nową duszyczkę i w tym momencie zaistniał, by po 9 miesiącach ujrzeć światło dzienne.
Praktycznie przez całe dzieciństwo, młodość i całe dorosłe życie nie zastanawiał się nad faktem, że czas płynie i że z każdą upływającą minutą zbliża się do śmierci. Nawet gdy przez dwie godziny czekał na spóźniającą się na spotkanie Dziewczynę, nawet wtedy nie zastanawiał się nad upływem czasu. Czas mu odmierzało pójście i powrót, do i ze szkoły. Odrabianie lekcji z Babcią a potem samemu. Później jazdy na zajęcia, przygotowywanie ćwiczeń, godziny w bibliotece naprzeciwko jego Dziewczyny. Chwile w kawiarni, długie spacery w parku, pocałunki i długie rozmowy o wszystkich ważnych sprawach. Potem przyszła praca i czas był odmierzany godzinami pracy, od dzwonka do dzwonka, od urlopu do urlopu, od dziecka do dziecka. A gdy pojawiła się w ich życiu wspólnota, to od liturgii do liturgii. Ale nigdy nie miał poczucia, że czas mu się wymyka, że coś upływa. No może raz jeden, gdy czekał na Narzeczoną spóźniającą się na ich ślub w USC. Wtedy może nie to, że czuł upływ czasu, ale że za chwilę przekroczy jakiś próg i coś się za nim zamknie, że już nie będzie mógł przez te drzwi przejść w drugą stronę.
TATA
Tak naprawdę upływ czasu poczuł po przejściu na emeryturę, kiedy stwierdził, że co dzień powtarza te same czynności, dokładnie w tej samej kolejności i, że jest w tym jakaś beznadziejna nuda świadomości, już nic cię człowieku w życiu nie czeka. Opowiadał o tym Żonie, pisał do Siostry, ale żadna z nich, jakoś nie łapała głębi jego problemu. Próbowały go pocieszać ale on nie pociechy potrzebował. Było mu po prostu brak jakiejś perspektywy. Był przerażony tym, że już nic się w jego życiu nie wydarzy. Dotykał samej głębi swojego jestestwa, swojego bytu i aż z bólu skowyczał nad nędzą swojej egzystencji.
Na szczęście wmieszał się w tą całą historię Dobry Bóg Ojciec i znalazł szybko dla niego zajęcie. Całe życie przeszło mu na uciekaniu od cierpienia i spojrzenia na cudzą biedę. Teraz zamieszkał z nimi ojciec Żony i szybko się okazało, że to właśnie on ma się Nim opiekować. A gdy po pewnym czasie odszedł do Domu Ojca, przyszła pora na opiekowanie się chorą Żoną. I już zupełnie nie było czasu na zastanawianie się nad tym, jak czas nieubłaganie mija. Z kolei i Ją Pan zabrał do siebie i już wyglądało, że moment włożenia kapci, wgapiania się w telewizor lub grania na komputerze, zbliża się. Ale i tym razem Pan nie zapomniał o nim. Dobry Duch wskazał mu drogę, którą w wolności mógł pójść, by jeszcze się na coś Bogu i ludziom przydać. Do zajmowania się wnukami nie specjalnie się nadawał a jego dzieci dobrze to wyczuwając, nie próbowały wciągać go w te sprawy. Pan ukazał mu inną, właściwą dla niego ścieżkę życia. „Radość przy Tobie i wieczne szczęście po Twojej prawicy”. Ewangelizacja, studia, może coś jeszcze, a na pewno wezwanie do codziennego nawracania się. Do codziennego pytania się o wolę Bożą w jego życiu, jako drogę do świętości. Bo naprawdę nie jest ważne co jeszcze Pan dla niego w życiu przewidział, byleby to w swojej historii odczytał i wypełnił. To jest ta ścieżka życia. A skoro Pan delikatnie przypomina mu upływie czasu, to aby nie zgnuśniał w tym co robi i miał oczy szeroko otwarte na fakty mijającego życia.
A czy się starzeje? Cóż, trudno powiedzieć. Wydaje mu się, że chyba nie. Fizycznie czuje się bardzo dobrze i poza chroniczną sennością nic mu nie dolega. Ale senność wynika z ciasnego pomieszczenia, w którym przebywa prawie cały dzień, gdy na dworze jest mróz i trudno okno mieć na stałe choćby uchylone. Ale to się niedługo zmieni. Sesja się skończy, będzie miał czas na spacery a potem przyjdzie wiosna i znowu będzie można cały dzień mieć otwarte okno i będzie dobrze. Co tam zresztą mówić, przecież jest dobrze.
A że czasem na sercu skuczno, cóż bywa.

Warszawa; wiosna 2006 – lato 2007

piątek, 25 marca 2011

STARY CZŁOWIEK

Tych kilka opowiadań o Starym Człowieku napisałem przed kilku laty, nadługo po moim przejściu na emeryturę. Nieważne kim tak naprawdę był ów Stary, może to ja sam a może jeden z wielu błąkających się po ulicach bezdomnych dziadków? Umieszczam wszystkie opowiadania jako jeden post, tylko w taki sposób zachowam pewną strukturę powstawania tego zbioru. Dlatego drogi czytelniku wybacz mi,  że zmuszam Cię do czytania tak długiego tekstu, ale przeciaż jesteś człowiekiem wolnym, możesz zawsze zamknąć okno z tym blogiem.
STARY CZŁOWIEK
Dlaczego Stary?
van Gogh, Stary Człowiek
Właśnie, dlaczego stary? Przecież mój bohater wcale nie jest stary. Ma zaledwie sześćdziesiąt parę lat. Stary był mój ojciec gdy umierał, miał w chwili śmierci 85 lat. Tyle samo miał Jan Paweł II w chwili śmierci. Oni byli naprawdę starzy. Ale czytałem kiedyś, dawno temu, jeszcze w szkole, była to jakaś pozytywistyczna lektura, o starcu czterdziestoletnim. Więc jak to jest z tą starością? Czy to zależy od wieku? Czy może od samopoczucia? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Ale przecież nie o to chodzi czy mój bohater jest naprawdę stary. Po prostu tak go nazwałem, bo może on mimo jeszcze nie zaawansowanego wieku czuje się po prostu staro? Na pewno jest już emerytem a poza tym odczuwa jakoś ciężar minionych lat. Raz, że wiele czynności wykonuje już wolniej a po drugie, czuje się staro psychicznie. Pozwólmy więc, że pozostanę przy tym określeniu, nie zdradzając jego prawdziwego imienia. Mój bohater po prostu wypowiada w moim imieniu moje myśli, opinie. Czy jest mną ani ja nim? Nie zdradzę tego. Po prostu znamy się na tyle dobrze, że może przekazywać, wypowiadać, czy jak tam chcecie to określić, to czego ja sam nie miałbym odwagi nawet wypowiedzieć lub zapisać.
Stary Człowiek wraca do domu
Stary Człowiek wracał właśnie do domu. Siedział w autobusie patrząc w ciemność za oknem i trochę bezmyślnie szeptał zdrowaśki, przesuwając paciorki różańca. Jego myśli dalekie były od odmawianej właśnie tajemnicy bolesnej, śmierć Jezusa na krzyżu. Doszedł do końca i z niejaką ulgą schował różaniec do kieszeni. Zawsze miał pewne wyrzuty sumienia, że nie myśli w takiej chwili o Jezusie i Jego Męce, ale to co go od paru tygodni dręczyło było silniejsze niż jakiekolwiek najpobożniejsze myśli. Jego myśli były raczej w ponurym nastroju. Po roku małżeństwa, sprowadził się do jego mieszkania syn z żoną i dzieckiem. Taka była potrzeba chwili. Młodzi nie mieli pieniędzy, by płacić za mieszkanie, by się utrzymać – oboje nie pracowali i nie mieli widoków ani na pracą ani na mieszkanie. Potrzeba, potrzebą a trudności w dogadaniu swoją drogą.
Stary Człowiek myślał. – Te moje minorowe nastroje wynikają myślę przede wszystkim z niechęci do słuchania krytyki a tej ostatnio mi nie brakuje. –
<<Żona jest przeważnie nastawiona do niego krytycznie i uważa za słuszne wykazywać mu jego błędy. Nigdy nie było to dla niego przyjemne i zawsze buntował się na te uwagi. Ale teraz sytuacja się zmieniła o tyle, że jest zmuszony wysłuchiwać na co dzień wielu uwag krytycznych pod moim adresem ze strony syna i synowej. Niby zawsze jest to ujmowane w formie żartobliwej ale nie zmienia to faktu, że jest to niemiłe, zwłaszcza gdy przeradza się w zmasowany ogień artyleryjski, wręcz w nawałę ogniową. A gdy próbuje się w żartach odciąć to obrażają się oboje. Momentami staje się to dla niego trudne do zniesienia. W głębi serca czuł się zbuntowany, poniżony i stłamszony. Zastanawiał się nad tym dlaczego tak jest. Po pierwsze, dlaczego jego dzieci nie czują wobec niego respektu i nie oddają mu choćby podstawowego szacunku, a dwa, dlaczego Pan Bóg dopuszcza do takiej sytuacji. Nauczył się, że nic nie dzieje się ot tak bez powodu. Wszystko co go spotyka, dzieje się z woli Bożej lub z Jego dopuszczenia. Pan Bóg dopuszcza na nas pewną miarę zła; na swojego Syna dopuścił śmierć. Jezus powiedział kiedyś, „nie jest uczeń nad mistrza” a w innym momencie „jeśli to robią z drzewem zielonym to co zrobią z suchym”? W ogóle Słowo Boże mówi mu wiele na ten temat. Poczynając od reakcji Dawida podczas ucieczki przed Absalonem, gdy Królowi urągał sługa Saula. Gdy towarzysze Dawida chcieli zabić urągającego Szimei, powiedział im wprost, <<co mam z wami wspólnego synowie Serui. Jeśli Pan dopuszcza to na mnie, to może jeśli to przyjmę, to może Pan pozwoli mi jeszcze wrócić do Jerozolimy>>. A w Apokalipsie pada Słowo „tych których kocham doświadczam, nawróć się więc w gorliwości i opamiętaj się”. A więc te wszystkie wydarzenia wzywają go do nawrócenia. Ale od czego mam się nawracać, co mam zostawić. Stary Człowiek myślał, że wie w jakim kierunku powinien pójść. Ma wejść w ślady Jezusa, w Jego drogę na krzyż. Nie jest to wcale takie proste, gdy całe życie uciekał od tego co przykre i nieprzyjemne, od Krzyża właśnie. Nasuwały mu się pewne myśli z ostatnich dni, które mówiły od czego miałby się odwracać. Zdarzyło się kiedyś, że powiedział młodym, aby nie rozkręcali na pełen regulator wody, gdy potrzebują tylko zalać wodą brudne naczynia. Chodziło mu o to, że przy bardzo małym strumyczku wody, wodomierz nie wykazuje wypływu wody. Albo gdy wykupywał lekarstwa dla siebie i dla żony, to brał z reguły faktury na żonę, gdyż ona mając większe wydatki na leki ma większą szansa, że otrzyma zwrot w rozliczeniu podatkowym. Jego leki są tanie i rzadko przekraczał w miesiącu limit, powyżej którego taki zwrot następuje. Nie są to jakieś poważne i duże naciągnięcia, ale kiedyś usłyszał podczas spowiedzi, że jeśli taki drobiazg przystawić blisko oka, to zasłoni spojrzenie na cały świat. No i oczywiście dochodzą te wszystkie sprawy urażonej dumy, miłości własnej czy jak to jeszcze inaczej nazwać. W gruncie rzeczy kryje się za tym bardzo nadęta pycha. Jest jeszcze jedna sprawa, z którą trudno mu sobie poradzić. Dotyczyła jego relacji z żoną. Tak łatwo jest Ją zranić. Ona uważa, że Ją lekceważy, pomija, jak to się dziś mówi, „nie chcę z Nią być”. Nie jest to prawdą, a w każdym razie nie jest w pełni prawdą. Rzeczywiście nie ma w nim odruchu, by być zawsze blisko niej, by Jej we wszystkim towarzyszyć. Kiedyś taki odruch był, ale „się zmył”. Dlaczego? Faktem jest, że na dziś wybiera własną wygodę, swoje sprawy stawiając na pierwszym miejscu. Bardzo trudno jest mu postępować inaczej. Bardzo trudno jest zobaczyć obok siebie kogoś drugiego. Jest to codzienne zmaganie, w którym sromotnie przegrywa. Zastanawiał się dlaczego tak się dzieje? Gdyby tak ktoś odpowiedział mu na to pytanie. Modlitwa – jest w niej ospały, suchy, rozproszony, łatwo się od niej wymawia. Post – też łatwo się od niego wymówić, jego łakomstwo zawsze było większe od chęci umartwienia. Jałmużna – zawsze mu się zdaje, iż to on bardziej potrzebuję wsparcia. W jakiś sposób traktuje te sprawy w instrumentalny sposób i skoro po wrzuceniu monety nie dostaje lizaka to czuje się sfrustrowany. Gdzieś brak w nim wiary, że to wszystko jest łaską. Że wszystkie jego grzechy, słabości i niedoskonałości zastały przybite do krzyża z Jezusem Chrystusem. Co to właściwie oznacza? Jest okropnym moralistą i dobrze sobie zdaje sprawę ze swoich grzechów. Wiem że robi wiele okropnych rzeczy i trudno mu zaakceptować, że bez żadnej z jego strony zasługi, jego grzechy zostały wymazane. Ponieważ on w taki sposób nie potrafi się zachować wobec żony, dzieci, wnuków, to jak może uwierzyć, że Bóg w taki sposób zachował się wobec niego? Doświadczył co prawda łaski, że kiedyś zawierzył danej mu obietnicy. Ale na dziś jest zamknięty w ciemnej komóreczce i światła jakoś nie dostrzega>>.
Autobus się zatrzymał i Stary Człowiek otrząsnął się z niemiłych myśli i ciężko podniósłszy się z ławki, skierował się do wyjścia. Wysiadając spojrzał na zegar umieszczony na kasowniku i przeleciała mu przez głowę myśl. – Późno już, w domu pewnie wszyscy już śpią. – Jak zawsze skierował się najkrótszą drogą do domu, omijając z daleka przejście dla pieszych. Szedł ciężkim, zmęczonym krokiem, mocno zgarbiony. Dopiero po chwili wyprostował się myśląc przy tym. – Muszę pamiętać, by trzymać się prosto, niedługo będę zgięty, w chińskie dzień dobry, zupełnie jak ksiądz W. – Już wyprostowany doszedł do brzegu jezdni i rozejrzał wokół. Było pusto. Szybko przeszedł na drugą stronę. Znów przeleciała mu w głowie myśl. – Kiedyś, ktoś mnie tu rozjedzie. Ale co tam, raz maty rodyła. Czy ktoś się tym przejmie? – Potrząsnął głową, odpędzając kolejne nieprzyjemne myśli.
Luty 2005r.
van Gogh, Stary Cłowiek
Stary Człowiek nie może spać
Stary Człowiek wstał od stołu i rozejrzał się po ciasnej kuchni. – Znowu młodzi nie wyrzucili śmieci, – pomyślał spoglądając z niechęcią na kosz pełen zużytych pieluszek – i nie posprzątali w zlewie – dodał w myśli widząc zlew pełen brudnych naczyń. – I jak tu ma się wątroba nie wywracać ze złości. Nie dość, że się ich karmi, to jeszcze trzeba ich obsługiwać.– Wzruszył ramionami i zabrał się za sprzątanie ze stołu, zostawiając zmywanie naczyń na dzień następny. – Teraz i tak nie można tego robić, hałas obudzi dziecko i awantura gotowa.
Stary Człowiek leżał w łóżku i patrzył w ciemność za oknem. Nie chciał zapalać światła, by nie zakłócać snu żony. Tego dnia Ona spała obok niego, wnuczek wrócił na noc do swojej matki. Stary Człowiek nie mógł zasnąć, choć zwykle zasypiał szybko i bez problemu. Natrętne myśli wybiły go zupełnie ze snu. Przypomniał sobie psalm 43, czytany tego dnia rano. W jakiś sposób odpowiadał na problemy z którymi borykał się od jakiegoś czasu.
„Wymierz mi, Boże, sprawiedliwość
 i broń mojej sprawy
 przeciw ludowi, co nie zna litości;
 wybaw mnie od Człowieka podstępnego i niegodziwego!/
 Przecież Ty jesteś Bogiem mej ucieczki, dlaczego mnie odrzuciłeś?
 Czemu chodzę smutny gnębiony przez wroga?/
 Ześlij światłość swoją i wierność swoją: niech one mnie wiodą
i niech mnie przywiodą na Twoją świętą górę i do Twych przybytków!/
 I przystąpię do ołtarza Bożego, do Boga, który jest moim weselem.
Radośnie będę Cię chwalił przy wtórze harfy, Boże, mój Boże!/
 Czemu jesteś zgnębiona, moja duszo, i czemu jęczysz we mnie?
Ufaj Bogu, bo jeszcze Go będę wysławiać:
 Zbawienie mego oblicza i mojego Boga.”
Natrafił na ten psalm tego dnia rano i trochę go te strofy pocieszyły. Zwłaszcza ostatni wers. To zapytanie. – Czemu jesteś zgnębiona, moja duszo i czemu jęczysz we mnie? To jest właśnie jego sytuacja. Coś w nim jęczy i skowyczy z bólu, rozrywa mu serce czy duszę, sam nie wie co, ale musi  trzymać twarz, nie może, nie powinien się rozklejać, rozczulać nad sobą. A to jest takie trudne. Przed nim Wielki Tydzień i przeżywanie Tajemnic Paschalnych. – Myśl nagle przeskoczyła do innego tematu. – Jakby się potoczyła historia zbawienia, gdyby Judasz się w ostatniej chwili cofnął i nie wyszedł z Ostatniej Wieczerzy. Jezus mu powiedział, <<co masz robić rób prędzej>>. A gdyby w tej właśnie chwili zamiast wyjść, upadł Jezusowi do nóg i zawołał, Panie zgrzeszyłem przeciw Tobie, zdradziłem Ciebie. Jan Ewangelista pisze, że dopiero po wyjściu z Wieczernika wszedł do jego serca szatan. Przecież Judasz miał wolną wolę i mógł wybrać. Niektórzy egzegeci mówią, że on w gruncie rzeczy chciał dobrze, uznawał w Jezusie Mesjasza i chciał Go tylko sprowokować do działania. Po prostu nie rozumiał na czym polegała naprawdę misja Jezusa. Myślał tak jak wszyscy mu współcześni, Mesjasz ma być w pierwszej kolejności władcą, takim jak inni królowie czy cesarze. Tak jest bardzo często z wchodzeniem w sytuację grzechu. Nie wybieramy czegoś ewidentnie złego. Zawsze wybór jawi się jako pewne dobro, mamy oczy zasłonięte na Dobro prawdziwe. Potrzeba nam łaski wiary, by przebić się przez tę zasłonę ciemności. Coś na ten temat pisze św. Jan od Krzyża. – Stary Człowiek podniósł się z łóżka, zapalił małą latarkę i podszedł do półki z książkami. Dosyć szybko znalazł właściwą książkę i po cichu wysunął się z pokoju.
Na szczęście jest jeszcze wolny mały pokój w którym można zapalić światło. – Szybko znalazł założone miejsce w książce. Dobrze pamiętał ten wiersz ale chciał go jeszcze raz od nowa odczytać.
ŚPIEW DUSZY
W noc jedną pełną ciemności
Udręczeniem miłości rozpalona
O wzniosła szczęśliwości!
Wyszłam nie spostrzeżona,
Gdy chata moja była uciszona.
Bezpieczna pośród ciemności
Przez tajemnicze schody osłoniona,
O wzniosła szczęśliwości!
W mroki ciemności, w ukrycie wtulona
Gdy chata moja była uciszona
W noc pełną szczęścia błogiego,
Pośród ciemności, gdzie mnie nikt nie dojrzał
Jam nie widziała niczego,
Nie miałam wodza ni światła innego
Ponad ten ogień, co w sercu mym gorzał.
On mnie prowadził jasnością
Bezpieczniej niźli światło południowe,
Tam, gdzie mnie czekał z miłością,
Gdzie nikt nie stanął istnością,
O którym miałam przeczucie duchowe.
O nocy, coś prowadziła,
Nocy ty milsza nad jutrznię różaną!
O nocy, coś zjednoczyła
Miłego z Ukochaną,
Ukochaną w Miłego przemienioną!
Na mojej piersi kwitnącej,
którą dla Niego ustrzegłam w całości,
Zasypia w ciszy kojącej,
Wśród moich pieszczot szczodrości,
A wiatr od cedrów niesie pieśń miłości.
Rankiem, wśród wiatru,
Gdym Jego włosy w pęki rozplatała,
Prawica Jego pełna ukojenia,
Szyję mą słodko opasała,
Żem zatonęła pośród zapomnienia.
Zostałam tak w zapomnieniu,
Twarz mą oparłam o Ukochanego.
Ustało wszystko w ukojeniu,
Troski żywota mojego
Skryły się wszystkie w lilii wonnym tchnieniu.
Spojrzał jeszcze na zdanie objaśnienia. – Ten wiersz mówi o duszy bliskiej Bogu – Stary Człowiek westchnął zamykając książkę – Chciałbym, by moja była rzeczywiście tak bliska Bogu, ufam że Jezus dokończy tego dzieła, które rozpoczął i uczyni mą duszę bliską Ojcu. – Zagłębił się w cichej modlitwie, wołając w głębi serca o ratunek dla siebie, o miłosierdzie dla swoich dzieci, o pokój w tym utrudzonym problemami domu. Wstał, zgasił światło i powoli wrócił do sypialni. Po cichu wślizgnął się pod kołdrę i zamknął oczy. Po chwili odpłynął w sen.
Marzec 2005r.
Stary Człowiek pisze bajkę
Stary Człowiek siedział przy biurku i pisał list. Był to jeden z wielu listów, które regularnie pisywał do swojej siostry. Jego palce z wprawą poruszały się po klawiaturze komputera. Pisał list z życzeniami świątecznymi. Słowa jedno za drugim spływały na ekran. Ale poza życzeniami dla siostry, w głowie Starego Człowieka przeskakiwały inne, zupełnie nie świąteczne myśli. Myślał o trudnej sytuacji domowej po wprowadzeniu się syna z synową i dzieckiem do ich mieszkania. Nagle trzeba było zrezygnować z jednego pokoju, do innych powstawiać trochę mebli i okazało się, że zrobiło się po prostu ciasno. A jeszcze trzeba dopasować się do nowej sytuacji. – Młodzi mają inne potrzeby, nie potrafią się ograniczać, jak ma nam starczyć na wszystko z naszych emerytur, gdy oni nie mają za grosz zmysłu oszczędzania. – Stary Człowiek przerwał na chwilę pisanie i zadumał się. – W gruncie rzeczy nasza sytuacja przypomina bajkę Andersena „Calineczka”, tylko jakby widzianą oczami ropuchy. – Pomyślmy jakby to było.
W bajce Andersena jest historia malutkiej dziewczynki urodzonej z nasionka jakiegoś kwiatka. Ta dziewczynka miała różne przygody, ale w końcu wszystko dobrze się kończy, Calineczka trafia do ciepłych krajów, do krainy duszków kwiatowych i zostaje królową kwiatów. Ale historia o Calineczce opowiedziana przez starego ropucha byłaby zupełnie inna. Ten stary ropuch opowiedział mu ją kiedyś, gdy go spotkał nad stawem.
To wcale nie ropucha wykradła Calineczkę, by ją ożenić ze swoim synem. Tak naprawdę było zupełnie inaczej. Dziewczynka rzeczywiście urodziła się z nasionka kwiaty i mieszkała ze starą kobietą w domu niedaleko stawu. Nazwano ją Calineczką gdyż była niewielka, ot parę cali wzrostu. Staruszka bardzo rozpieszczała dziewczynkę, dogadzała jej we wszystkim. Zrobiła jej łóżeczko z połówki orzecha, karmiła ją samymi przysmakami i pozwalała na wszelkie zachcianki. Nie zawsze wychodziło to Calineczce na dobre. Była bardzo ciekawa świata i zamiast spokojnie mieszkać u staruszki i grzecznie spać w łupince orzecha, to coraz to wyprawiała się w różne strony. Podczas jednej z takich wypraw poznała młodego ropucha i tak go omotała, że młodzieniec się w niej zakochał i choć bardzo wiele ich dzieliło, to młody ropuch postanowił ożenić się z Calineczką. Starzy państwo ropuchowie przyjęli Calineczkę za córkę bardzo miło i serdecznie. Początkowo młody ropuch mieszkał z Calineczką osobno ale potem powiedział rodzicom, że lepiej będzie zamieszkać razem, by państwo ropuchowie mogli pozajmować się małym wnuczkiem – calineczko-ropuszkiem. No i chociaż starzy ropuchowie mieli bardzo niewielką norkę, to jednak oddali jedną ze swoich izdebek młodym. I od tej chwili nie mieli już zupełnie spokoju w swoim domku. Calineczka całkowicie zawróciła młodemu ropuchowi w głowie i zaczęła się we wszystkie sprawy mieszać. Zupełnie nie smakowało jej to co pani ropuchowa podawała do jedzenia. Ani delikatne korzonki lilii wodnej, ani sałatki z komarów i muszek, ani nawet ślimaki przyrządzane na sposób pikantny – nic Jej nie smakowało. Żądała marcepanów, kotlecików z młodych kurczaków i innych frykasów, których popróbowała na szerokim świecie. Nie trzeba było dużo czasu, by starzy państwo ropuchowie poczuli się wręcz zagrożeni w swojej norce. Wręcz zastanawiali się, czy nie muszą wynieść się z niej i poszukać sobie jakiegoś innego mieszkania. –
Tak można by zacząć nową bajeczka o Calineczce pomyślał Stary Człowiek, i jestem bardzo ciekaw, jak się ta historia dalej rozwinie. – Muszę na wiosnę znów pójść nad staw, by porozmawiać ze starym ropuchem i dowiedzieć się, jak mu się w nowej sytuacji żyje. Ale czy go jeszcze w starej norce znajdę? – Stary Człowiek wyraźnie zapalił się do pomysłu nowej wersji bajki i już zupełnie zapomniał, że przecież miał dokończyć pisanie listu. Głęboko się zamyślił. – Jak to się dzieje, że swoje frustracje wyrażam w tak złośliwy sposób. Sytuacja w domu jest, jaka jest, sam jej nie zmienię. A gdy się niema co się lubi, to trzeba polubić to co się ma. – Stary Człowiek znów się zamyślił. – Trudniej to przełożyć na jakieś fakty, wydarzenia życiowe. Zawsze pozostaje jakiś niesmak w sumieniu. I wydaje się, że skoro sumienie coś wyrzuca, to cóż łatwiejszego jak się od tego odwrócić. Nie chodzi o to, by nie chciał, owszem chciałby, ale jakby nie potrafił. Jest coś w tym, o czym pisze św. Paweł. Chcę dobrego ale jest coś we mnie, co zmusza mnie do robienia czegoś przeciwnego. A przynajmniej nie wybierania tego dobrego. Można to nazwać zaniechaniem? – Znów wchodzę w nostalgiczny nastrój, pomyślał stary Człowiek. – A tak chciałby cieszyć się życiem. Mieć zawsze uśmiech dla domowników. Nie wpadać w czarną dziurę, gdy któreś z nich pośle, choćby niechcący, jakąś szpilkę w jego kierunku. – Potrząsnął głową, odpędzając natrętne myśli. Jego palce znów zaczęły szybko biegać po klawiaturze. Trzeba wreszcie dokończyć ten list z życzeniami.
Marzec 2005r.
Stary Człowiek czyta św. Jana od Krzyża
Stary Człowiek obudził się. Spojrzał na zegarek i zobaczył, że jest dopiero godzina szósta rano. – Nie ma dziś porannych laudesów – pomyślał z zadowoleniem i powiedziawszy do żony – dzień dobry – sięgnął po książkę. Był to tom Dzieł św. Jana od Krzyża, do którego ostatnio jakoś częściej zaglądał. Żona spytała go, jakby nieśmiało – skoro już nie śpisz i czytasz, to może odmówimy teraz jutrznię. – Chcę tylko chwilę poczytać i jeszcze trochę pospać – odpowiedział – mam nadzieję, że św. Jan uśpi mnie jeszcze. – Stary Człowiek po chwili odłożył książkę i myślał o przeczytanych właśnie wskazówkach św. Jana mających na celu udoskonalanie się zakonników. – Jeżeli On napisał takie wskazówki dla swoich współbraci, to może dałoby się je przystosować do sytuacji człowieka świeckiego, żyjącego w rodzinie, ot choćby dla mnie. – Ta myśl na tyle mu się spodobała, że zaczął układać w głowie jak by to miało wyglądać. Po chwili wstał, mówiąc do żony – zupełnie się wybiłem ze snu przez tą myślówkę. – Po śniadaniu i porannej modlitwie, stary Człowiek usiadł do komputera i zaczął zapisywać swoje przemyślenia.
Cztery przestrogi dla każdego, kto pragnie doskonałości wg św. Jana od Krzyża.
<<Kto chce być w pełni chrześcijaninem, kto pragnie wypełnić obowiązki stanu, których wypełnienie przyrzekł Bogu, postępować w cnotach i cieszyć się pociechami słodkości Ducha Świętego, nie zdoła tego osiągnąć, jeżeli nie będzie przestrzegał z najusilniejszą pilnością czterech następujących przestróg, jakimi są: rezygnacja, umartwienie, ćwiczenie się w cnotach, samotność materialna i duchowa.
By zachować pierwszą przestrogę, którą jest rezygnacja, potrzeba, żyć w swoim środowisku tak, jakby w nim nikt inny nie żył. Przez środowisko rozumiemy: dom, rodzinę, miejsce pracy, i każde inne miejsce, w którym przebywamy. Nie mieszaj się, więc ani słowem, ani myślą do tego, co się dzieje wokół ciebie, ani do poszczególnych osób, nie zwracaj uwagi na ich dobre czy złe strony i na ich usposobienie. (Ta uwaga nie dotyczy sytuacji, gdy z racji obowiązków stanu, czy to jako rodzica, czy przełożonego, masz obowiązek sprawowania władzy nad powierzonymi ci dziećmi lub pracownikami) Poza tym, choćby świat miał runąć, nie mieszaj się do nikogo, by zachować spokój duszy. Przypomnij sobie żonę Lota, która dlatego że odwróciła głowę, by patrzeć i słuchać krzyków i wołań tych, którzy ginęli, zamieniła się w słup soli (por. Rdz 19, 26). Tego trzeba przestrzegać ze wszystkich sił, bo dzięki temu nie popełnimy wielu grzechów i niedoskonałości i zachowamy uciszenie i spokój duszy z wielką korzyścią przed Bogiem i przed ludźmi. Ta przestroga jest na tyle ważna, że ci, którzy jej zaniedbują, zamiast osiągnąć postęp duchowy, ze złego postępują w gorsze.
By spełnić drugą przestrogę, którą jest umartwienie i skorzystać z niej, należy wyryć głęboko w sercu tę prawdę, że po to masz przeżyć życie, abyś został urobiony i wyćwiczony w cnocie, jak obrabia się i szlifuje kamień zanim się go wstawi w budowę. Uważać należy wszystkich domowników (współpracowników) za swoich nauczycieli, których Bóg postawił na twojej drodze, by cię ćwiczyli i urabiali w umartwieniu. Jedni mają cię urabiać słowami, mówiąc to, czego nie chciałbyś słuchać; drudzy uczynkami, postępując w taki sposób, że trudno ci to znieść; inni usposobieniem, przez które stają ci się niemili sami w sobie i w swych uczynkach; inni wreszcie myślami, w których cię nie poważają ani nie kochają. Wszystkie te umartwienia i przykrości musisz znosić z cierpliwością wewnętrzną i w milczeniu dla miłości Bożej, rozumiejąc, że jesteś chrześcijaninem nie dla innej rzeczy, jak tylko po to, by cię ćwiczono i byś przez to stał się godnym nieba. Bez tego nie ma mowy o byciu chrześcijaninem, lecz można by wszystko sobie odpuścić i żyć w świecie, szukając jego pociech, jego zaszczytów, wzięcia i wygód.
Ta druga przestroga jest dla nas konieczna abyśmy mogli wypełnić powinności stanu, dojść do prawdziwej pokory, pokoju wewnętrznego i radości Ducha Świętego. Bez tego nikt nie będzie wiedział, co to znaczy być naprawdę chrześcijaninem ani po co dążymy do odkrycia prawdziwych korzeni naszej wiary. Nie będziemy szukać Chrystusa, lecz siebie samego, nie zaznamy pokoju duszy, ani nie unikniemy grzechów i niepokojów. Nie zabraknie, bowiem do tego sposobności w życiu i Bóg nie chce by ich zabrakło; wprowadzając, bowiem tam dusze, by je doświadczać i oczyszczać jak złoto w ogniu i pod młotem – nie chce usuwać prób i doświadczeń pochodzących czy to od ludzi i od szatana, czy też od ucisków i opuszczenia. W tych rzeczach powinien się ćwiczyć każdy chrześcijanin, starając się znosić je z cierpliwością i zgadzaniem z wolą Bożą. Kto by zaś nie chciał tych prób znosić, tego Bóg zamiast umocnić w próbie, musiałby odrzucić jako takiego, co nie chciał dźwigać krzyża z cierpliwością. Wielu chrześcijan z powodu niezrozumienia tego, ponosi wiele zła i kiedyś w dniu obrachunku, będzie zawstydzonych.
By zachować trzecią przestrogę, którą jest ćwiczenie się w cnotach, trzeba mieć wytrwałość w spełnianiu obowiązków stanu i posłuszeństwa woli Bożej. By zachować to w nienaruszony sposób, nie należy patrzeć na przyjemność czy nieprzyjemność w spełnianiu czynności i od tego uzależniać ich spełnienie czy niespełnienie, wszystko trzeba wykonywać z czystej miłości dla Boga. Wszystko, więc, czy miłe czy przykre, należy czynić, aby w ten sposób służyć Bogu.
Aby mocno i nieugięcie postępować i rychlej wejść w światło cnót, należy raczej wybierać to, co trudniejsze niż łatwiejsze, co bardziej przykre niż miłe, co boleśniejsze i cięższe niż przyjemne i wygodne i nie wybierać tego, co mniejszym krzyżem jest naznaczone. Jest to, bowiem ciężar słodki i im więcej cięższy, tym lżejszym się staje znoszony dla Boga. Starać się należy, by bliscy, przyjaciele, znajomi i wrogowie, słowem wszyscy, z którymi się stykamy, na co dzień, uważani byli za godniejszych od ciebie, i zawsze zajmować najniższe, ostatnie miejsce z całą szczerością serca. W ten sposób wypełnimy w życiu słowo Jezusa z Ewangelii:, „Kto się uniża, wywyższony będzie” (Łk 14, 11)
By spełnić czwartą przestrogę, to jest zachować samotność, trzeba, wszystkie rzeczy ziemskie uważać za przemijające i patrzeć na nie tak jakby ich nie było.
Chodzi o to, by nie mieć żadnego starania o rzeczy światowe. Bóg uwolnił nas od przywiązania do nich. Nie chodzi przy tym o to, by zaniechać pilnego wypełniania swoich obowiązków. Dobrze jest trwać podczas wypełniania swoich obowiązków na modlitwie. Czy to podczas jedzenia, czy rozmowy, czy podczas kontaktów z kimkolwiek, należy tak postępować, by pragnąć Boga i kierować do Niego uczucia swojego serca. Jest to konieczne do nabycia wewnętrznej samotności, która wymaga, aby każda myśl duszy była skierowana ku Bogu, lub do zapomnienia o stworzeniach, bo wszystkie one przemijają w naszym krótkim i nędznym życiu. Nie jest ważne zaspakajanie własnej ciekawości świata i jego spraw, zawsze trzeba pamiętać o jednym, jak należy służyć Bogu, kochając Jego i bliźnich.
Skończywszy przepisywać powyższe przestrogi, Stary Człowiek zastanowił się głęboko. – Trochę te przestrogi wyglądają za skomplikowanie i pachną moralizowaniem; może dałoby się je jakoś uprościć? Św. Jan pisał to ponad 400 lat temu i dziś być może, trudno to zaakceptować? Spróbuję te przestrogi skrócić i przełożyć na język bardziej współczesny. –
Rezygnacja to nic innego jak nie sądzenie innych ludzi.
Umartwianie polega na akceptacji krzyża dnia codziennego.
Ćwiczenie się w cnotach można sprowadzić do tego, by zawsze zajmować ostatnie miejsce.
Samotność polega na intymnym zbliżaniu się do Boga, na głębokiej więzi z Nim.
– No tak, teraz brzmi to nieco jaśniej i chyba od razu wiadomo, o co chodzi. Ale czy dla każdego? Zostawię obie wersje. W ten sposób każdy będzie mógł znaleźć coś dla siebie, może nawet i ja coś na tym skorzystam. –
Kwiecień 2005r.
Jeden dzień z życia Starego Człowieka, w którym ma miejsce swarzenie się, czyli rozmowa między panem, diabłem i Panem Bogiem
[Wszelkie podobieństwo: osób, sytuacji i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe, choć celowo zamierzone]
Ten dzień był naprawdę niemiły. Choć rano wydawało się, że dobrze się zaczyna. Stary Człowiek obudził się koło piątej rano i pomyślał, że dobrze byłoby pójść na poranną mszę do kościoła. Zajrzał do czytań mszalnych na dzisiejszy dzień i szybko znalazł w głowie stosowne słowa komentarza do nich. Drzemiąc układał sobie w głowie, co powie ludziom i jak ksiądz proboszcz będzie z tego zadowolony. Ale gdy wszedł do zakrystii okazało się, że z jego planów nic nie będzie. Księdza proboszcza nie było a zastępujący go ksiądz śpieszył się i zupełnie nie miał ochoty, by jakieś słowo komentarza do ludzi mówić.
van Gogh, Stary Człowiek
I zaraz usłyszał gdzieś w sobie głos, ─ „no widzisz, jaki on jest, skrzywdził wtedy twojego syna i synową, a teraz tobie nie pozwala nawet paru słów do ludzi powiedzieć. Ty się poważnie do tej sprawy przygotowałeś, i co, taki dobry komentarz się zmarnuje. Te wszystkie piękne myśli możesz sobie do kieszeni schować”.
No dobrze, pomyślał, ale może, chociaż dla mnie coś z tego wyniknie, coś dobrego. Zaczął prosić Pana Boga, by mu pomógł, aby odpuścił i by nie myślał źle o tym księdzu. Mało to pomogło i myśl natrętna o tamtej starej sprawie go nie opuszczała.
Mówił w głębi serca, ─ „Panie Boże cóż ja jeszcze mogę w tej sprawie zrobić. Przecież rozmawiałem z nim o tej sprawie, prosiłem go o wybaczenie, jednaliśmy się. Podczas spowiedzi wyznałem swoje sądy”.
─ „Oj czy na pewno”, – usłyszał gdzieś w głębi duszy cichutki głos, ale tak cichy, że w hałasie myśli, pełnych osądu, zupełnie nie było go słychać.
Wróciwszy do domu opowiedział żonie całe zdarzenie i znów usłyszałem słabiutki głos w głębi duszy:
─„Czy naprawdę wszystko jej powiedziałeś. A o tym, jak poczułeś się niedowartościowany, gdy nie mogłeś powiedzieć swojego wspaniałego komentarza”, ─ ale znów ten głosik był tak cichy, że burza żalu i pretensji w sercu zupełnie go zagłuszyła.
Zajął się swoimi sprawami. Żona była chora i wiele spraw, które zazwyczaj ona załatwia, musiał sam rozwiązywać. Zakupy, gotowanie, sprzątanie, zmywanie – robił to, ale i tu, co chwila słyszał gdzieś w sobie głos:
─ „Jakiś ty dzielny i wspaniały, kto ciebie doceni, ci młodzi tylko by chcieli być w pełni obsłużeni, żadne z nich nie pomyśli o najprostszych sprawach, by pomóc”.
Ten głos szemrał w nim gdzieś w tle, gdy po raz kolejny, załadowywał czy rozładowywał zmywarkę, gdy stawał nad pełnym brudnych garów zlewem, lub, gdy patrzył ze zdumieniem do lodówki i stwierdzał:
─ „Dobry mają spust te dzieciaki, ja planowałem by ten ser, ta wędlina, to …, starczyło na parę dni, a tu już nic nie ma, trzeba lecieć do sklepu, a skąd mam nastarczyć z kasą, czy oni myślą, że ja bank obrabowałem?”
Gdy już zjadł swoje śniadanie, podał śniadanie żonie, postawił pranie, doładował brudne naczynia do zmywarki a brudne gary po umyciu ustawił na ociekaczu, gdy schował swoją pościel do wersalki, pełen samozadowolenia z siebie, poszedł do żony, by odmówić z nią poranną modlitwę. Ale i w modlitwie nie znalazł pokoju. Jego oczy i usta odczytywały słowa psalmów, ale myśli coraz to uciekały gdzieś do tych wszystkich trudnych spraw życiowych i tylko w głębi duszy jęczał rozczulając się nad sobą.
„Panie Boże, ja wiem, że te wszystkie sprawy dajesz mi dla mojego nawrócenia, ale dlaczego tyle tego, ja już nie wyrabiam, tego wszystkiego już za dużo, może by wystarczyło?”
W myślach liczył czas, kiedy się modlitwa skończy i będzie mógł zająć się innymi sprawami. <<Rozpraszał>> go wnuczek przychodzący do jego kolan, podczas gdy matka przygotowywała butelkę z jedzeniem. – „Może to Ty mój Boże w ten sposób chciałeś mnie poderwać do zwrócenia się do Ciebie na serio, bym stał się wobec Ciebie jak to dziecko, ufny w Twoją miłość, w Twoje miłosierdzie. – Ale Stary Człowiek był w tamtym momencie ślepy i głuchy na wszystko, co Bóg chciałby mu powiedzieć. Modlitwa się skończyła, zaplanował wraz żoną, co przygotować na obiad, co potrzeba kupić w sklepie i poszedł po te zakupy. Znów jakby ktoś szedł obok niego i nawijał mu do ucha:
─ „Ile to wszystko kosztuje, skąd na to brać pieniądze, czy pomysł z braniem na kredyt z pomocą karty kredytowej jest rozsądny, przecież trzeba to wszystko będzie spłacić, jak to zapisać w rachunkach, by nie zapisywać tych samych wydatków dwukrotnie”. –
Ani chwili spokoju, ani jednej spokojnej myśli. A gdy już wrócił do domu i zadowolony z siebie siadł do komputera, by zająć się swoimi, bardzo ważnymi sprawami, to po chwili zawołała go żona. Zastał ją bardzo wzburzoną. Okazało się, że rozmawiała właśnie z ich córką:
─ „Tę naszą córkę chyba usuną z pracy. Czy wiesz, co ona wymyśliła? Zamiast siedzieć w domu, gdy ma zwolnienie to zadzwoniła dziś do pracy i zapytała swojego kierownika, na którą zmianę ma przyjść po zwolnieniu, za 10 dni. On się oczywiście wściekł i zrobił jej awanturę. Po co ja jej pomagałam u lekarki załatwiać tę wizytę, teraz tylko potrzeba, by ZUS zrobił jej kontrolę i dr O będzie miała nieprzyjemności, że lewe zwolnienia daje”.
Poczuł w sercu wściekłość i aż się w nim zagotowało.
─ „Trzeba wreszcie skończyć z tym niańczeniem naszej córeczki. Stara dziewiątka a nic sama nie potrafi porządnie załatwić. A jak się jej coś pomoże to i tak wszystko popsuje”.
Jakiś demon wszedł w Starego Człowieka i tylko nakręcała się w nim złość na córkę. Przypominały się wszystkie wydarzenia z ostatnich dni, tygodni, miesięcy, w których córeczka manipulowała nimi a zwłaszcza żoną, by za nią załatwiać wszystkie nieprzyjemne bądź trudne sprawy. Zupełnie jakby ktoś stał obok niego i do ucha szeptał:
─ „No i widzisz, jaka ona jest. Nic nie potrafi załatwić. Tylko się nami wysługuje. Zupełnie nie widzi, że matka jest chora i nie ma zupełnie sił, by to wszystko brać na siebie. A ty też przecież nie wyrabiasz”.
I zupełnie nie usłyszał, jak cichutki głosik próbował go pocieszyć:
─ „Odwagi, jestem z tobą. Ze mną wszystko możesz zdziałać. Wytrzymasz to i jeszcze więcej. Zaufaj Mi”.
Ale Stary Człowiek w dalszym ciągu był głuchy na ten głos. Zamiast tego wysłał SMS-a do najstarszego syna, księdza, by go napuścić na córkę. Argumentował sam przed sobą i później, gdy syn do niego oddzwonił:
─ „Nam już ręce opadają. Zupełnie nie wiem jak z nią rozmawiać. Cokolwiek by się nie zrobiło, nie powiedziało, to ona i tak jest niezadowolona, i tak zrobi po swojemu, a na koniec będzie mieć jeszcze pretensje do mamy. W stosunku do ciebie czuje jakiś respekt, zawsze byłeś dla niej autorytetem. Powiedz jej coś do słuchu, może ciebie posłucha?”
Ale syn wcale nie był chętny, by się w te sprawy mieszać. Przeciwnie, zaczął od tego, że:
─ „Wcale się jej nie dziwię, wy oboje macie specyficzny sposób zwracania uwagi. Ty, gdy chcesz powiedzieć komuś, że źle lub głupio robi, to wychodzi na to, że to twój rozmówca jest zły lub głupi a to natychmiast każdego źle do ciebie nastawia” ─ powiedział mi mój najstarszy.
─ „No i fajne sobie wsparcie wybrałeś” zaszemrał w Starym Człowieku jego popielaty <<przyjaciel>>. Ale w końcu syn obiecał sprawę przemyśleć i zadzwonić jeszcze wieczorem po powrocie do domu. Stary Człowiek wrócił więc do swoich zajęć domowych, czyli przygotowania obiadu dla siebie i żony, uzgodniwszy, że synowa na obiad dla siebie i męża ugotuje makaron, gdy jego najmłodszy, wróci z pracy.
Po obiedzie, usłyszał od małżonki:
─ „Może byś powiesił pranie, zanim w pralce zakwitnie” – i od razu głos z lewa skomentował ─ „Czy ona nie może, choć raz się do ciebie normalnie odezwać, bez tych wycieczek w podtekście”?
Czekając aż pralka wypuści wodę, obserwował z pewnym zadziwieniem synową, wyciągającą ze skrzyni nową paczkę makaronu. ─ „Myślałem, że zużyjecie najpierw tą zaczętą paczkę” ─ odezwał się nieśmiało, choć wątroba już mu się wywracała na nice na myśl o ich horrendalnym obżarstwie. ─ „Dla nas tego byłoby za mało” ─ odpowiedziała synowa. ─ „Cóż, trudno. Niech i tak będzie. Są młodzi, obiad dziś nieco postny, niech sobie przynajmniej objętościowo podjedzą” ─ pomyślał wielkodusznie. I zajął się wieszaniem prania a potem wrócił do komputera. Ale po chwili poczuł się na tyle senny, że położył się, aby nieco się zdrzemnąć.
Obudził się po półtorej godzinie zupełnie przymulony i gdy robił sobie kawę, zadzwonił jego najstarszy. ─ „No właśnie dojechałem do domu, po drodze sobie nieco pomyślałem i w dalszym ciągu niebardzo widzę, w jakiej roli miałbym o czymkolwiek moją siostrę pouczać. Mogę do niej zadzwonić i spytać, co porabia i jak się czuje, a gdy powie, że choruje, to wtedy ewentualnie temat rozwijać. Zupełnie nie widzę siebie w roli pouczającego moralizatora”.
W Starym Człowieku, w tym momencie puściły wszystkie hamulce i wylał do słuchawki wszystkie żale i pretensje, które miał w sercu pod adresem córki.
─ Ty myślisz, że ja się jej czepiam tylko o ten incydent z lekarką i kierownikiem, choć moim zdaniem sprawa jest poważna. Jeśli kierownik naśle na nią kontrolę z ZUS-u, a ona będzie gdzieś sobie balowała, to lekarka może mieć poważne kłopoty. Przy dzisiejszym nastawieniu, że wszyscy lekarze dają lipne zwolnienia za pieniądze, trudno się tłumaczyć, że się nie jest wielbłądem. Ale nie o to w gruncie rzeczy chodzi. – Demon już zupełnie się rozszalał i przypominał mu wszystkie żale i pretensje do córki. – Ona jest zupełnie nieodpowiedzialna. Żadnej sprawy sama nie załatwi. Wszystko, co nieprzyjemne, zwala nam na głowę, a już szczególnie mamie. Ot ostatnia sprawa sprzed paru dni. Trzeba było zgłosić dzieci na lato do dyżurnego przedszkola. Kierowniczka w przedszkolu dając formularz do wypełnienia mówiła, proszę to od razu wypełnić, ale córeczka, ─ nie, nie, wypełnię w domu. ─ No i oczywiście nie pamiętała o terminie zwrotu, i kto oddawał podanie, oczywiście mama. Nigdy nie zapłaci za przedszkole w terminie a gdy się upominają, to oczywiście mama świeci oczami, że córka nie dopełniła obowiązku. Gdy trzeba zadzwonić do pracy w jej sprawie, że chora, czy że musi pójść z dzieckiem do lekarza, to nie może sama tego załatwić, dzwoni zawsze mama. Ona tłumaczy się, że nie ma pieniędzy na telefon. Nie chcę jej zaglądać w kieszeń, na co wydaje pieniądze, ale mam na ten temat własne zdanie. Najbardziej w tym wszystkim cierpi dziecko. Jest zupełnie zagubione. Nie wie gdzie jest jego miejsce. Codziennie nocuje gdzie indziej. Córka nie ma dla niego czasu, bo musi mieć swoje życie towarzyskie. A dzieciak chowany bez ojca potrzebuje jakiejś stabilizacji w życiu a nie widzieć coraz to nowych panów w otoczeniu mamusi. Był jeden, dzieciak się do niego bardzo przywiązał, to córeczka pokłóciła się z tym panem, ma nowego, a dziecko tego nie rozumie. Ona też zupełnie nie rozumie, że jak się ma dziecko, to wszystkie inne sprawy trzeba temu podporządkować. A nie, co chwila dzieciaka dziadkom podrzucać. My po pierwsze nie mamy już na to ani sił ani zdrowia, a po drugie, przy naszej najlepszej woli nie wyrównamy sytuacji braku ojca. W ogóle mamy już zupełnie dosyć załatwiania za nią jej spraw i zjadania przeróżnych żab lub picia piwa przez nią naważonego. – Wylewała się ze Starego Człowieka cała żółć nagromadzona przez lata, a jeszcze głos z lewej strony podpowiadał: ─ Nic w tej dziewczynie nie ma wdzięczności. Bez was, by pewnie w ogóle się nie uchowała. Zamiast być wdzięczną za tyle miłości, którą jej daliście, to tylko same pretensje was spotykają. A przecież tyle dobrego od was otrzymała. –
Syn słuchał Starego Człowieka dłuższą chwilę nie przerywając, cierpliwie znosząc jego chlipanie w telefon, a potem powiedział:
─ Tatku, uspokój się. Odpuść sobie. Weź sobie szklankę herbaty, wyluzuj się, poczytaj lekką książkę albo pooglądaj coś przyjemnego w telewizorku i przestań się tak nakręcać. Nic nie możesz poradzić, nic nie możesz zmienić. –
─ Tak, ale jedno na pewno musimy zrobić, przestać ją we wszystkim wyręczać. Musi zrozumieć, że to jest jej życie, jej dziecko i jej sprawy, które musi nauczyć się sama rozwiązywać.
Pogadali jeszcze trochę w tym duchu i jakoś się powoli uspokoił. Oczywiście nie było mowy, by mógł sobie telewizję pooglądać. Domowa rzeczywistość skrzeczała. Porządki w kuchni, przygotowanie kolacji dla żony i takie tam różne sprawy, na które składało się ich codzienne życie. Przyszedł potem do żony i powtórzył jej rozmowę z synem. Właściwie jej nie skomentowała, tyle, że zgodziła się ze nim, iż trzeba w zdecydowany sposób odciąć się od załatwiania spraw za córkę. Ale nie na tym skończyło się jego wewnętrzne tłuczenie się po duszy. Gdy załatwiał różne sprawy w kuchni, to nagle zajrzawszy do lodówki stwierdził, że młodzi na obiad do podwójnej porcji makaronu zużyli podwójną porcję sera i poczwórną śmietany – oczywiście w porównaniu z tym, co on z żoną zjedli. I znów demon ukąsił go w samo serce. Tym razem pieniężnie. Natychmiast przeliczył mu to na złotówki, że nic nie można zaplanować. – Coś kupisz i myślisz, że starczy na trzy dni a tu już po jednym wszystko poszło. A rachunki za jedzenie wzrosły trzykrotnie odkąd oni się do nas wprowadzili. Rozumiałby, że dwukrotnie, no może ciut więcej, ale trzykrotnie, czy to nie jest lekka przesada. No i zaraz zaczął się na tym swoim najmłodszym wyżywać.
─ Czy nie uważasz, że to lekka przesada na jeden posiłek wcinać kostkę sera i ćwiartkę śmietany na osobę? Nie chcę wam nic wymawiać, ale sam wiesz jak jest krucho z pieniędzmi. ─ A za chwilę ─ Jakoś nie można się od was doprosić, by brudne naczynia wstawiać od razu do zmywarki. Także potem czeka aż ja ją rozładuję.
─ Nie wiedziałem, że jest w niej czyste naczynie. Z domu wyszedłem bardzo wcześnie a teraz jestem po pracy bardzo zmęczony i nie zaglądałem do zmywarki. ─ Młody niemrawo się bronił.
─ Ty po prostu nie masz nawyku, żeby chować brudy do zmywarki, lub odrazu je zmyć. Lepiej zostawić je w zlewie, może ktoś inny je zmyje lub coś z nimi zrobi. ─ Odreagowywał na nim wszystkie swoje frustracje z całego dnia.
─ Postaram się o tym pamiętać.
─ Zawsze tak mówisz a potem i tak tego, co obiecałeś nie robisz.
Tym razem demon szeptał mi do ucha na zupełnie inną nutę. ─ Zobacz, jaka z ciebie szuja. On przecież zupełnie nie potrafi się bronić. A czy ty w jego wieku, a także i teraz, jesteś w czymkolwiek lepszy od niego. Świnią byłeś i świnią zostaniesz.
Podniesiony tą myślą na duchu poszedł do żony podać jej kolację i porozmawiać o swoich wyczynach kuchennych. Leżała bledziutka na łóżku i patrzyła na niego zmęczonym wzrokiem. ─ Jak się czujesz? ─ I powtórzył Jej swoją rozmowę z synem, kończąc mentorskim tonem: ─ Trzeba przywyknąć do tego, że praca jest męcząca.
─ Ale ty w jego wieku, gdy wracałeś do domu z pracy, to nic nie robiłeś, a on jednak robi bardzo dużo, choć może nie to co ty byś chciał, by robił. Ma swoje priorytety.
─ No widzisz, jaka ona jest, za grosz nie ma zrozumienia dla ciebie. Zawsze coś ci wypomni. Żeby do wszystkich spraw miała taką dobrą pamięć a nie tylko do twoich grzechów, ─ szepnął mi na ucho diabeł.
Poszedł do siebie i zaczął spisywać historię tego dnia, ani specjalnie innego ani specjalnie wyjątkowego. Zastanawiał się, dlaczego tą całą historię zaczął: „Ten dzień był naprawdę niemiły”. Wcale nie musiało tak być. Zaczął się ten dzień przecież wspaniale. Było piękne słowo Boże, które tak wiele mu powiedziało. Myślał tak:
─ Stary Tobiasz postępował dobrze, robił wiele dobrych rzeczy i wszystko mu się rozsypało. Stracił wzrok, stracił także majątek. W tym momencie oddał się w ręce Boga. Prosił, by Bóg zabrał go do siebie. Podobnie Sara, doświadczona w okropny sposób śmiercią siedmiu mężów, czuła się tą historią upokorzona, prosi, by Bóg wstawił się za nią. Bóg wysłuchuje obie modlitwy i posyła anioła, aby zainterweniował na korzyść starego Tobiasza i Sary. A w Ewangelii Jezus mówił o zmartwychwstaniu, że Bóg jest bogiem żywych i zawsze w nim trzeba pokładać ufność. ─
To Bóg przecież do niego w swoim słowie mówił, a on, co z tym Jego głosem zrobił? Zapomniał o Bogu, sobie chciał przypisać chwałę, popisać się wobec ludzi. I to już wystarczyło, by zaczął słuchać demona, jego podszeptywania, jego interpretacji historii. Zupełnie ogłuchł na głos Boga. On cichutko próbował coś do niego mówić, ale Jego głos został zupełnie zagłuszony przez demona.
... … …
Stary Człowiek zamyślił się nad tym, co napisał. Przyszło mu na myśl, że przecież coś pozytywnego z tej całej historii wynikło. Snuł w głębi serca dalsze rozważania.
 <<Bóg jest bardzo cierpliwy i nie opuszcza szukających drogi do Niego. Nigdy nie pozwala, by demon kusił ponad wytrzymałość utrapionej duszy. Zawsze daje jej tyle łaski, by mogła przetrzymać atak. Jeżeli w tej walce upadam, to na własne życzenie. Najczęściej na skutek przywiązania do rzeczy, wygody lub lenistwa. Tak było i w tym przypadku. Uległ podszeptom szatana, który usiłował zinterpretować historię na jego niekorzyść. Przekręcał fakty z życia w taki sposób, by nie widział w nich miłości Bożej, a wręcz przeciwnie, by szemrał przeciwko Bogu, oskarżając Go o brak miłości do niego. Słuchając tego upadał i w tych upadkach, wbrew temu, co demon próbował mu wmówić, źle się czuł.>>
To złe wewnętrzne samopoczucie było łaską Bożą, która Starego Człowieka zaprowadziła do sakramentu pojednania a w nim otwarły mu się oczy na pewną rzeczywistość, co do której był długi czas totalnie ślepy. Zawsze miał kłopoty z wyznawaniem grzechów, nie żeby się specjalnie wstydził spowiednika, to owszem też go hamowało, ale uważał, że należy zawsze szczegółowo opowiedzieć wszystkie okoliczności i sytuacje, w których zgrzeszył. To bywało czasami trudne. Także i tym razem długo i zawile wyłuszczał spowiednikowi wszelkie okoliczności, które zaszły w tej całej historii. On cierpliwie go wysłuchał a na koniec, gdy Stary Człowiek już skończył, powiedział:
─ Przede wszystkim musisz się bracie nauczyć wyznawać swoje grzechy, bez tego usprawiedliwiania się.
Starego Człowieka dosłownie zamurowało. Od razu demon zaczął mu do ucha szeptać, ─ no i znowu jesteś niezrozumiany, źle osądzony. Przecież chciałeś dobrze …
Ale na szczęście za chwilę pomyślał. ─ Przecież to spowiedź. Bądź, choć trochę pokorny. Nie buntuj się tak zaraz. Daj sobie, choć raz coś powiedzieć, byś przy tym nie szemrał.
I dobrze się stało, bo gdy później zapytał o tą sprawę innego księdza to mu potwierdził.
─ Należy zawsze w suchy sposób wymienić swoje grzechy a jeśli spowiednik ma jakieś wątpliwości, to się o detale zapyta. A takie wymienianie już z góry wszelkich okoliczności jest rzeczywiście usprawiedliwianiem się.
Po zastanowieniu przyznał mu rację. Zawsze uciekał od nieprzyjemnych sytuacji, takich, które określa się mianem krzyża. Zupełnie jak jego własna córka, którą tego pamiętnego dnia odsądził od czci i wiary. Może po raz pierwszy Pan Bóg postawił Starego Człowieka w takiej sytuacji i on nie uciekł? Jeśli tak, to niech będzie Bóg uwielbiony. W każdym razie, do Starego Człowieka, choć troszeczkę światła dotarło.
Czerwiec 2005r.
Stary Człowiek ma rozterki
Spotkałem ostatnio Starego Człowieka. Był jakoś przybity i nie w humorze.
– Co u Pana słychać, jakoś dawno się nie widzieliśmy? – Zapytałem uprzejmie.
– Ano widzisz Pan, nie najlepiej mi się wiedzie ostatnio. Wszędzie mam pod górkę. Rano nie mam siły wstać. Cały czas chodzę senny. Wszystko przez te mrozy.
– A cóż mają mrozy do rannego wstawania. Mamy zimę to mrozy mają prawo być. – Zapytałem grzecznie, choć nieco zdziwiony.
– Ano, bo widzisz Pan, mieszkam w małym pokoiku. On niby nie jest dla jednej osoby za mały, wręcz przeciwnie, jest w sam raz. Tak przynajmniej uważa moja synowa. Wszystko jest dobrze jak jest ciepło i mogę mieć okno stale otwarte, wtedy nie jest wcale duszno. Ale jak zamknę okno, to po kilku minutach robi się taka siekiera w moim pokoiku, że zaraz głowa mnie boli. A przecież wiesz Pan, że głowę mam słabiutką. No a jak jest mróz, to nie mogę trzymać okna stale otwartego, bo zaraz robi się zimnica w moim pokoiku. I tak to jest. – Stary Człowiek był bardzo speszony całą sytuacją i nerwowo przestępował z nogi na nogę rozglądając się na boki.
– Co się Pan tak kręcisz jakbyś miał owsiki czy inne robactwo w samej rzeczy. A dlaczego nie otworzysz Pan sobie drzwi od pokoju. Mieszkanie masz Pan przecież spore, podobne do mojego, przecież wiem. Mieszkam nad Panem, to wiem. – Patrzyłem przy tym coraz bardziej zaniepokojony na Starego Człowieka, który nerwowo przestępował z nogi na nogę i niespokojnie rozglądał się wokoło.
– Chodźmy stąd gdzieś indziej, to nie jest dobre miejsce – wystękał wreszcie Stary Człowiek i skuliwszy jeszcze bardziej swoje zgarbione plecy, ruszył szparko przed siebie. Coraz bardziej zaintrygowany, podążyłem za nim, ledwie mogąc nadążyć.
– Co Pan tak teraz lecisz? Opowiedz lepiej detalicznie, co jest z tym, że wszędzie Panu teraz pod górkę. –
Stary Człowiek, nic nie mówiąc przeszedł jeszcze szybko parę kroków i skręcił za róg domu i nagle się zatrzymał. Podniósł głowę i spojrzał mi w twarz. Ze zdumieniem zobaczyłem, że ma łzy w oczach.
– Pan naprawdę nic nie rozumie? Tam nie można rozmawiać, tak wprost pod oknem z kuchni. Tam często w oknie stoi mój wnuczek z moją synową i tylko by mi brakowało, żeby zobaczyli, jak z kimś nieznajomym rozmawiam. Dopiero bym się nasłuchał. –
Patrzyłem na Starego Człowieka z rosnącym przerażeniem, a on tymczasem ciągnął dalej.
– Mówił Pan, abym, gdy mi duszno w pokoju, otwierał drzwi, ale to proszę ja Pana zupełnie niemożliwe. Ja mogę drzwi otworzyć tylko wtedy, gdy oni z wnuczkiem wyjdą na spacer, albo trochę w nocy, a tak to nie mogę. Zaraz by wnuczek wpadł do mojego pokoju i dopiero wtedy bym miał kłopot. –
– Kłopot, jakiego rodzaju, przecież to małe dziecko. Mówią, że z małym dzieckiem to mały kłopot, dopiero z dużym to ma się kłopot. – Wtrąciłem swoje zdanie.
– I mają rację, mają stuprocentową rację. Gdyby to chodziło tylko o mojego wnuczka, to z nim bym sobie poradził. Ja go bardzo lubię i on się nawet tak jakoś garnie, ale tu chodzi o synową. Ona widzi pan, nie chce chyba, bym się z wnuczkiem zbytnio skumał czy co? Jak tylko dziecko biegnie do mnie, zaraz go woła albo biegnie za nim i odciąga ode mnie. Tak jakbym jakiś zaraźliwy był czy co? – Chodź synku, nie przeszkadzaj dziadkowi – woła, i zaraz bierze na ręce. Albo mówi – coś takiego, ni to do dziecka, ni to do mnie, ni to w przestrzeń – uważaj, bo cię dziadek rozdepcze. – Tak jak ja bym dziecku mógł krzywdę zrobić. Nie powiem, mały wciska się często pod nogi, ale ja przecież uważam. Swoich czworo wychowałem i nic im nie pouszkadzałem, to temu drobiazgowi miałbym krzywdę zrobić? –
Stary Człowiek aż się zasapał z podniecenia po tej całej perorze. Widać było, że sprawa jest dla niego bolesna i traktuje ją niezwykle poważnie. Stał teraz przede mną, patrzył mi prosto w twarz i widziałem, jak łzy mu się w oczach kręcą. Zrobiło mi się go jakoś żal, ale cóż mogłem mu powiedzieć. Ot ludzkie losy.
– Drogi Panie, nie trzeba od razu płakać, dzieciak podrośnie, zmądrzeje, zacznie gadać, będzie wtedy zupełnie inaczej, zobaczy Pan, – próbowałem go pocieszać. – A i z synową też się jakoś ułoży, bo jak rozumiem, to największe problemy to ma Pan właśnie z nią?
– Ano mam, mam, – Stary Człowiek pokiwał głową, – z Niej to nawet dobra dziewczyna, trochę przez życie doświadczona, ale mnie razi to Jej słownictwo, ja nie jestem przyzwyczajony do tych wszystkich <<pierdolony i kurwa>>, i wie Pan, ja się po prostu boję, że ten mój wnuczek lada moment odezwie się do mnie – <<spierdalaj kurwa dziadek>> – i co ja mam mu wtedy odpowiedzieć? Ja przecież znam te wszystkie wyrazy i potrafiłbym je także używać, ale przecież tego nie robię. I wiem, że moim dzieciom też to słownictwo nie jest obce, ale też, na co dzień tych słów nie rzucają. Żeby to jeszcze było od czasu do czasu, ale takie wiązanki latają, na co dzień. Tfu obraza Boska, sodoma i gomora.
– Ale dlaczego nie zwróci Pan synowej uwagi, żeby się tak nie odzywała, przecież może Pan chyba? – Wtrąciłem nieśmiało, korzystając z tego, że Stary Człowiek, przerwał na chwilę, dla złapania oddechu.
– A co pan myśli, że nie próbowałem, było jeszcze gorzej. Takich serenad to żeś Pan nigdy nawet w operetce pewnie nie słyszał. Musiałem podać tyły, zamknąć się w swojej izdebce i udawać, że nic nie słyszę. Nie, żeby było wprost to pod moim adresem – Starszy Pan ubiegł moje zapytanie, nie dopuszczając do głosu, – ale było jeszcze gorzej. Wiązanki leciały w przestrzeń, albo niby pod adresem syna lub wnuczka, ale wszystko tak formułowane, by właśnie mnie dotknęło najmocniej. Ach wiesz Pan, czasem żyć się odechciewa.
– To się Pan z nimi rozdziel. Jak Panu tak ta sytuacja dokucza, to trzeba to mieszkanie zamienić na dwa mniejsze. Nie myślałeś Pan o tym? –
– A myślałem, myślałem, ale to nie jest takie proste. Trzeba na to czasu. Wie Pan, mieszkanie jest niby moje, ale nabyte w czasie trwania małżeństwa, liczy się jako własność wspólna. Teraz, gdy moja małżonka zmarła, nasze dzieci dziedziczą po niej. Niedużo, bo niedużo, ale zawsze. Trzeba, więc przeprowadzić sprawę w sądzie, potem u notariusza i dopiero można się rozglądać za kupcem na to mieszkanie. A jeśli chce się dostać godziwą cenę, to może to potrwać. Bo wiesz Pan, za byle co, to i szybko by się sprzedało, nasze osiedle jest jakoś modne, coraz to czytam ogłoszenia chętnych do kupienia mieszkania w naszej okolicy. Ale trzeba poczekać. Na razie, więc nic na ten temat nie mówię ani nawet za dużo nie myślę. Nie chcę zapeszyć. –
– Coś Pan, to Pan jesteś przesądny? Wierzysz Pan w pecha? – Wtrąciłem znów w lawinę słów, wylewającą się wprost ze Starego Człowieka.
– Nie tam, od razu przesądny, ale jak zacznę za wcześnie o sprawie gadać, to się znowu nasłucham. – Stary Człowiek zamilkł, wbił oczy w ziemię i wyraźnie się zasępił. Zapadło dłuższe milczenie. On coś tam sobie w głowie układał, czy rozważał, a ja nie chciałem być zbytnio natrętny i nie naciskałem Starego. Zrobiło mi się go jakoś żal a równocześnie pomyślałem o swojej niewesołej sytuacji domowej. Obaj byliśmy wdowcami i obaj źle znosiliśmy to osamotnienie. Ta druga połówka, choć czasem była uprzykrzona jak mucha, ale była jak moje drugie ja i bardzo było mi jej brak. Wiedziałem, że Stary Człowiek miał podobne odczucia. Jakoś nigdy tego tematu nie poruszaliśmy w naszych rozmowach, czując, że jest to temat tabu.
– No cóż, zagadałem się. – Mruknął nagle Stary Człowiek. – Do widzenia Panu. – Nie podając mi ręki odwrócił się i zaczął się oddalać, najpierw powoli a potem coraz szybciej. I tylko jakby z jego kieszeni zaczął się wydobywać jakiś terkot. Stary Człowiek obejrzał się lekko przez ramię i uśmiechnął się do mnie szelmowsko. – Na nas już czas.
Przekręciłem się na bok i otwarłem oczy. Budzik terkotał jak opętany. – Co za dziwny sen. – Pomyślałem, wyłączając mechanizm dzwonienia budzika. Powoli, nieco ociężale podniosłem się z łóżka. Podszedłem do lusterka, aby przeczesać skołtunione po spaniu włosy. Z lustra spojrzała na mnie poważna twarz Starego Człowieka.
– No cóż, sen jak sen. A może wcale nie sen. – Pomyślał Stary Człowiek.
Marzec 2006
Sen Starego Człowieka
Stary Człowiek siedział przy komputerze i zastanawiał się nad snem, który miał ostatniej nocy. Ostatnio opisał pewien sen, ale tamto, to była fikcja literacka, choć oczywiście osadzona w pewnych realiach życia codziennego. Tym razem sen był niesłychanie realistyczny i co niespotykanie dziwne, nie umknął z pamięci zaraz po obudzeniu.
Śniło mu się jakieś mieszkanie, ale nie to, w którym mieszkał aktualnie, ani to, w którym mieszkał uprzednio. Było jakimś połączeniem obu mieszkań, z każdego po trochu. Śniła mu się też zmarła przed pół rokiem Żona. Leżała chora, tak jak ją zapamiętał z ostatnich miesięcy Jej życia. On sam też leżał chory, czy źle się czujący, a Żona miała do niego pretensję i mówiła: "Dlaczego, ilekroć ja jestem chora, ty natychmiast też się kładziesz do łóżka, i ja muszę się zwlekać z łóżka, aby ciebie obsługiwać".
Potem Staremu Człowiekowi śniło się, że wstał i wyszedł z pokoju, w którym leżał wraz z chorą Żoną. W przedpokoju, do którego wszedł zastał przedziwną sytuację. Jego Synowa zerwała terrakotę z podłogi, położyła na niej jakieś deski czy klepkę i ją z wielkim zapałem cyklinowała jakimś dziwnym narzędziem. Gdy Stary Człowiek wyraził swoje zdziwienie, że to robi, usłyszał w odpowiedzi: "zawsze tu się uważa, że nic nie robię, no to się wzięłam do roboty" i dalej pilnie cyklinowała podłogę. Stary Człowiek wszedł dalej do przedpokoju i z przerażeniem dostrzegł, że jego Wnuczek siedzi w jego pokoju, ma porozkładane zabawki i w najlepsze się bawi. Stary Człowiek zawołał: "Czy ja nie prosiłem, żeby Dziecko nie wchodziło do mojego pokoju, zwłaszcza, gdy mnie w nim nie ma". Zjawił się Syn i zabrał Dziecko a Stary Człowiek zaczął sprzątać zabawki Wnuczka. Za plecami słyszał tylko pomrukiwanie: "Nigdy, nic mu się nie podoba". Po chwili Stary Człowiek wszedł do pokoju Syna i Synowej i powiedział: "To ja teraz tutaj się zadomowię i niech mnie ktoś spróbuję ruszyć."
Chwilę potem Stary Człowiek był znowu w swoim pokoju i w tym momencie usłyszał dzwonek do drzwi wejściowych, a po chwili zobaczył jak do przedpokoju wchodzi jego Ojciec, ale nie taki jak wyglądał krótko przed śmiercią, ale znacznie młodziej, młodszy przynajmniej o 20 – 30 lat. "Właśnie, przechodziłem obok i pomyślałem, że mógłbym do was wpaść" - powiedział dźwięcznym głosem.
Tego już było za wiele dla Starego Człowieka, więc się obudził. Wstał i spojrzał na zegar, dochodziła godzina siódma. "Co za przedziwny sen, wszystko w nim poplątane. A z drugiej strony, ciekawe, że śniła mi się zmarła niedawno Żona i zmarły już dawno Ojciec, to bardzo dziwne". Żona śniła mu się pierwszy raz od Jej śmierci, a Ojciec nie śnił mu się już od bardzo dawna. Stary Człowiek pomyślał: "Trzeba spróbować to zapisać", co niniejszym uczynił.
Marzec 2006r.
Stary Człowiek się zwierza
Spotkałem niedawno Starego Człowieka. Nie widzieliśmy się jakiś czas i byłem ciekaw co się u niego dzieje, jak mu się żyje. Po przywitaniu i wymienieniu grzeczności na temat pogody i samopoczucia, zapytałem.
─ Jak się Panu układa z synową? Mieszkacie razem, to chyba dobrze?
Stary Człowiek spojrzał na mnie nieco spłoszonym wzrokiem i rozejrzał się nerwowo.
─ Tak, tak, wszystko idzie dobrze. Nic złego nie mogę powiedzieć. To dobra dziewczyna, tylko wie Pan, ona… ─ Tu urwał zdanie i znów rozejrzał się wokół. W jego zachowaniu można było wyczuć jakieś napięcie.
─ A może byśmy tak gdzieś poszli na jakiś mały browarek. ─ Wtrąciłem zachęcającym tonem. Ciekawiło mnie, dlaczego, ilekroć pytałem Starego Człowieka o Synową, to zachowywał się jakoś niepewnie.
─ O dobrze, chodźmy, tu w parku jest ogródek, gdzie dają dobre tyskie, tam będzie spokojniej. ─ I znowu rozejrzał się niespokojnie. A może tylko tak mi się wydawało. Po chwili siedzieliśmy we wspomnianym ogródku, delektując się zimnym piwem.
─ Czy mi się wydaje, ale mam wrażenie, że szanowny Pan, ilekroć zaczynam pytać o synową, wygląda na nieco speszonego? Może nie wszystko jest w takim porządku jak Pan opowiada. Ja nie chcę ciągnąć Pana za język, ale może byłoby Panu lżej, gdyby się Pan nieco wygadał? Pan wie, że u mnie wszystko jak w studnię.
─ Tak, wiem. Panu mogę wszystko opowiedzieć, jak na spowiedzi. Pan nie rozgada. A nie chciałbym ─ w tym miejscu Stary Człowiek urwał i nachylił się w moją stronę ─ nie chciałbym, by Ona się dowiedziała, że coś o niej mówiłem. Ona jest taka nerwowa. ─ Znów zamilkł, jakby się namyślając, od czego by zacząć. Pociągnęliśmy po dużym łyku piwa i Stary Człowiek spojrzał gdzieś nad moją głową w przestrzeń, jakby nieobecnym wzrokiem.
─ Widzi Pan ─ Odezwał się po chwili milczenia ─ to dobra dziewczyna, ale jakaś nierówna, nerwowa. Najbardziej to widać po tym jak się odnosi do tego mojego wnuczka. Chłopak ma już dwa lata, jest bardzo żywy i potrzebuje dużo ruchu. Przede wszystkim chciałby, by się nim stale zajmować, bawić się z nim, no wie Pan, klocki, samochody, rozumie Pan. ─ Tu spojrzał na mnie niepewnie, czy nadążam za jego myślą. Odruchowo skinąłem głową, ale Stary Człowiek jakby tego nie zauważył, zatopiony we własnych myślach. Po chwili ciągnął dalej.
─ Czasem to się Ona, nawet z nim chwilę pobawi, ale najczęściej to chciałaby, by on sam się sobą zajął, a Ona, ─ znów na chwilę przerwał, jakby się zająknął i nie chciał kontynuować rozpoczętej myśli. Po chwili jednak ciągnął dalej, wracając do jakiejś nurtującej go myśli.
─ Chwilę to się nawet z dzieckiem pobawi, ale gdy mały się rozbryka i coraz to nowe rzeczy wyciąga do zabawy, wtedy nagle zaczyna na niego krzyczeć i nawet ─ tu Stary Człowiek ściszył nagle głos ─ bije go.
─ Czyżby? ─ Przerwałem zaskoczony. ─ Pewnie da klapsa dzieciakowi, gdy zacznie za bardzo szaleć.
─ Nie wiem. Nigdy tego nie widziałem. Wie Pan, siedzę w swoim pokoju i nie wychodzę z niego, jeżeli absolutnie nie muszę. Ale słuch mam przecież dobry. Słyszę co mówi, albo odgłosy klapsów. To nie jest jeden, czy dwa klapsy, ale cała długa seria. Chyba mocnych, bo potem słychać płacz dziecka i krzyki matki w rodzaju "cicho, bo jak ci jeszcze wleję, to się nie pozbierasz" a często do tego różne wyzwiska i epitety. Wie Pan, płakać się wtedy chce. Ale co ja mogę zrobić. Jak się zacznę wtrącać czy zwracać uwagę, to nic nie pomogę, tylko awantura będzie większa.
─ No tak, dostanie się wtedy Panu. ─ Wtrąciłem, korzystając z tego, że Stary Człowiek na chwilę zamilkł.
─ Ech, gdyby to tylko o to chodziło. Ja to mógłbym wytrzymać. Najwyżej zamknąłbym się w pokoju, lub wyszedł z mieszkania. Choć przyznam, że wymyślanie pod moim adresem już też przeżyłem i było to mało przyjemne. Ale gorzej, taka awantura nakręca ją maksymalnie i wyładowuje się wtedy na moim synu albo co gorsze jeszcze na wnuczku. Nie, chyba lepiej abym się nie wtrącał.
─ Na synu? A co to, on sobie nie potrafi poradzić? Jest pod pantoflem?
─ Czy jest pod pantoflem, nie wiem. Ale wie Pan, miękki jest i nie potrafi tej swojej kobiety ustawić. Boże, jak ona potrafi na niego wymyślać. Że jest łamaga, fakt, nie przeczą, choć to mój chłopak, ale żeby własnego męża tak postponować i to przy ludziach, tego nie rozumiem. Czasem, wie Pan, nóż mi się sam w kieszeni otwiera i chciałbym wrzasnąć "cicho babo, czego japę drzesz!" Ale na szczęście się reflektuję i tylko zęby zaciskam, powtarzając sobie, "milcz serce, nie wtrącaj się, nic dobrego z tego nie będzie."
─ Tu masz pan rację. ─ Wtrąciłem się, gdy Stary Człowiek na chwilę zamilkł. ─ Swoje wtrącisz, to albo kij wetkniesz w szprychy, albo jeszcze gorzej. Oni się prędzej czy później dogadają, a w sumie oboje się przeciwko Panu obrócą. ─ Zamilkliśmy obaj, rozważając własne, smutne doświadczenia. Po chwili Stary Człowiek ciągnął dalej.
─ Najbardziej to jednak żal mi w tym wszystkim wnuczka. Już widzę efekty takiego z nim postępowania. Coraz częściej siedzi potulnie na kanapie i wgapia się w telewizor.
─ W telewizor? Nie rozumiem.
─ A właśnie, w telewizor! Od wczesnego rana do wieczora, lecą te bajki dla dzieci i dzieciak siedzi jak ogłupiały. A gdy tylko próbuje zejść z tapczanu, to zaraz krzyk, wymyślanie.–
─ I co, synowa cały czas tak krzyczy?
─ Nie, nie cały. Czasem to jest zupełnie inna. Zalizałaby pocałunkami tego dzieciaka na śmierć. Ale gdy on się tylko rozochoci i zaczyna, jak to dzieciak trochę broić, to natychmiast wracają krzyki i klapsy. Ale nie to jest najgorsze. –
─ Tak? Cóż takiego, gorszego może ona, ta Pańska synowa jeszcze wymyślić. ─ Wtrąciłem nieco zdziwiony. ─ Ale, ale, niech Pan poczeka, piwko nam wyschło, może tak jeszcze po jednym kufelku?
─ Dobrze, ale nie więcej. Muszę mieć jasną głowę. ─ Po chwili, gdy przed każdym z nas stał kolejny kufel tyskiego piwa, Stary Człowiek kontynuował. ─ Jak wspomniałem, to wszystko co opowiadałem, to jeszcze nie najgorsza sprawa. Gdy matka czasem na dziecko nakrzyczy, czy mu nawet skórę przetrzepie, cóż, zdarza się. Może to ja jestem sentymentalny i zbyt przewrażliwiony? Ale moim zdaniem, znacznie gorszą sprawą jest to, że czasem mam wrażenie, że ten dzieciak po prostu jej przeszkadza.
─ Nie rozumiem! Jak to przeszkadza? Chyba Pan się myli.
─ Chciałbym się mylić. Wie Pan, gdy patrzę na nią, na to, czym się zajmuje, o czym rozmawia z mężem, jak się odnosi do dziecka, to taki wniosek nasuwa się siłą rzeczy. Przecież normalnie matka interesuje się swoim dzieckiem, ma dla niego czas i uśmiech, a Ona. ─ Stary Człowiek znów przerwał, machnął ręką jakby zrezygnowany i pociągnął łyk piwa, spoglądając niepewnie nad kuflem w moją stronę. Wydało mi się, że w oczach skrytych za szkłami okularów błysnęło coś na kształt łzy. Ale może było to tylko moje złudzenie?
Zapadła chwila ciszy, której nie odważyłem się przerwać nietaktownym pytaniem. Czułem, że Starego Człowieka dręczy jakiś problem, jakaś sprawa bolesna, o której wacha się mówić. Nie naciskałem, choć byłem bardzo ciekaw, cóż takiego okropnego mogła wyczyniać ta dziewczyna będąca synową tego Starego Człowieka, jak w myślach nazywałem swojego znajomego. Zresztą czy znajomego? Ot spotykaliśmy się od czasu do czasu. Obaj samotni, w zbliżonym wieku, lgnęliśmy do siebie. Wydawało mi się, że nasze problemy są bardzo podobne, czasami słuchając jego zwierzeń, czułem się wręcz jak przed lustrem. Jakbym to ja sam opowiadał o swoich przeżyciach.
─ Widzę, że Pan już nie słucha. Pewnie zanudzam swoimi żalami. To może ja już pójdę? ─ Stary Człowiek patrzył na mnie zakłopotany i zaczął się niezgrabnie podnosić.
─ Ależ nie, skądże! Przepraszam bardzo. Tak się tylko chwilę zamyśliłem o tym jak obaj jesteśmy do siebie podobni. Nie fizycznie, nie, nie. Ja jestem gruby i niski a pan wysoki i szczupły. Ja już łysieję a pan ma wciąż bujną czuprynę. Jest jednak coś podobnego w naszej sytuacji. Obaj jesteśmy wdowcami, obaj mieszkamy z dziećmi i te relacje z dziećmi obu się nam nie układają. W każdym razie mielibyśmy ochotę, by były „lepsze”, cokolwiek by ta lepszość oznaczała. Wie pan, gdybym ja Panu opowiedział o mojej córce…, ale to może innym razem. Przepraszam, ale zaczął Pan mówić, że synowa pańskim zdaniem za mało interesuje się dzieckiem.
─ To nie całkiem tak. Ona nim się interesuje, choć może nie w ten sposób jakbym sobie wyobrażał, że powinna. Ale może dziś tak wygląda wychowywanie dzieci. Cóż mogę na ten temat wiedzieć. Ja tylko pamiętam, jak mną i moim rodzeństwem zajmowali się moi rodzice, a także jak żona zajmowała się naszymi dziećmi. Ja byłem kiepskim ojcem, ale żona potrafiła się dla naszych dzieci całkowicie poświęcić. Czasem to nawet byłem chyba o to Jej zainteresowanie dziećmi, zazdrosny. Myślałem, że jakoś straciła przy dzieciach zainteresowanie mną i moimi sprawami. Czy tak było naprawdę, nie wiem? Ale widzi pan, moja synowa ma komputer i to on a nie dziecko czy mąż jest dla niej najważniejszy. ─ W tym momencie Stary Człowiek przerwał lekko zmieszany i spojrzał na mnie niepewnie.
─ No to, co? Znam wielu młodych ludzi, którzy pracują na komputerze i często wygląda jakby świata poza nim nie widzieli, ale to przecież tylko praca.
─ Gdyby o pracę chodziło. ─ Przerwał mi stary Człowiek gwałtownie. ─ Nie przejmowałbym się tak bardzo, ale wie Pan, ona gra.
─ Gra? Nie rozumiem! Moja żona też bardzo lubiła układać w komputerze pasjanse i takie tam Majongi, ale to przecież tylko chwila zabawy. Należy się przecież kobiecie chwila rozrywki.
─ Gdyby tylko o coś takiego chodziło, ─ żachnął się Stary Człowiek ─ złego słowa bym nie pomyślał. Moja stara też lubiła te układanki i mówiła, że mniej ją to męczy niż przekładanie prawdziwych kart, które trzeba w ręku trzymać. Pod koniec życia to taka była słaba, ale myszką jakoś było jej łatwiej. Ale widzi Pan, moja synowa, syn zresztą także, grają w jakąś grę, w której przemieniają się w inne postacie, żyją w wymyślonym, bajkowym świecie, który jest dla nich bardziej realny i interesujący od tego, w którym my się znajdujemy. O niczym innym nie potrafią rozmawiać, tylko o smokach, klanach, pieniądzach itp. Ja nic z tego nie rozumiem, ale widzę jak dziecko jest w tym czasie spychane na margines. ─ Stary Człowiek, jakby się zmęczył tą dłuższą przemową, oklapł, zwiesił głowę między ramiona i zamilkł. Milczałem i ja. Cóż bowiem mogłem powiedzieć temu Staremu Człowiekowi, wyraźnie znękanemu przerastającą go sytuacją.
─ Odwagi, drogi Panie, proszę się tak nie załamywać, wszystko jeszcze się ułoży. ─ Banalnie niezdarnymi słowami usiłowałem pocieszyć mojego rozmówcę. ─ A jak inne Pana sprawy. Doszły mnie wieści, że studia, które Pan podjął na stare lata, idą Panu wybornie. ─
Stary Człowiek na te słowa wyraźnie się ożywił. Potrząsnął głową, jakby otrząsając z nieprzyjemnych myśli. ─ A tak. Pan Bóg łaskaw. Nie tylko dał mi interesujące zajęcie na stare lata, ale i pomógł, bym się wobec tej młodzieży, z którą wypadło mi studiować, nie skompromitował. Wie Pan, powiedziałem sobie tak: "Panie Boże, to Ty mnie jakby wepchnąłeś na te studia, dobrze, dziękuję Ci za to. Ja ze swojej strony będę się starał i przykładał solidnie do nauki, ale Ty proszę spraw, bym egzaminy pozdawał, choćby na dostatecznie." I wie Pan co, Pan Bóg chyba mnie lubi, bo choć ja nie jestem wstanie wszystkiego nauczyć się tak jak kiedyś, na tak zwaną blachę, to jednak dostaję bardzo dobre oceny, czwórki i piątki. Albo pytanie akurat takie dostanę, że potrafię na nie dobrze odpowiedzieć, albo mam jakiś pomysł, by inteligentnie zagadać profesora i go sprowokować, aby mnie pytał z tego, co najlepiej umiem, a wie pan, że gadane zawsze miałem niezłe, przynajmniej moje dzieci tak zawsze mówiły. ─ Tu Stary Człowiek przerwał jakby speszony.
─Tak, a cóż takiego Pańskie dzieci mówiły? ─ Spytałem z grzecznym zaciekawieniem.
─ Ano one mówią, że ja to potrafię na śmierć zagadać, tylko często nie wiadomo, o co mi chodzi, bo nim dojdę do sedna to one zasypiają.
─ Ale Pańscy profesorowie jakoś nie pozasypiali. ─ Wtrąciłem jak zwykle swoje trzy grosze.
─ Chyba nie, jakoś udawało mi się z Bożą pomocą wciągnąć ich w dyskusję. Chwała niech będzie Bogu, nie zanudziłem ich zbytnio. Nawet dobrze to wyszło. Ze wszystkich egzaminów mam bardzo wysoką średnią, mam szansę na stypendium, niewysokie, ale akurat powinno pokryć czesne.
─ A ile czasu te pańskie studia będą trwały. Studiuje Pan teologię, o ile dobrze pamiętam.
─ Studia trwają sześć lat, a więc przede mną jeszcze pięć lat nauki. Problem w tym czy ja to wytrzymam. Kończąc będę miał przecież siedemdziesiąt lat. ─ To powiedziawszy Stary Człowiek zamilkł na dłuższą chwilę. Nie próbowałem go pocieszać, podnosić na duchu. Czułem, że zmaga się z w sobie z jakimś problemem, o którym nie chce widocznie mówić. W końcu jednak, gdy cisza przeciągała, spytałem ostrożnie.
─ A z tymi Pana planami, o których Pan mi kiedyś wspominał. Coś się ruszyło? ─
Stary Człowiek pokręcił przecząco głową.
─ Nie chcę o tym rozmawiać. Mam jedną pewność i sto tysięcy znaków zapytania. Jadę teraz do mojej siostry, wie Pan, tej, co jest zakonnicą. Będę tam miał okazję, by sobie te wszystkie sprawy przemyśleć. Mam nadzieję, że dostanę odpowiedź na wszystkie pytania, które mnie dręczą. Trzeba Panu Bogu dać trochę czasu. On wie, jakie drzwi i kiedy przede mną otworzyć. Tak było przez te ostatnie miesiące, dlaczego by teraz miało być inaczej. ─
Ostatnie słowa Stary Człowiek wypowiedział ściszonym głosem, jakby do siebie, a potem podniósł oczy, spojrzał na mnie jakby rozjaśnionym wzrokiem i dodał. ─ Dziękuję Panu za tę rozmowę. Zawsze, gdy mogę z Panem pogadać, rozjaśniają się mi myśli i uspokajam się. Jeszcze raz dziękuję, ale teraz czas na mnie, muszę lecieć. Jutro rano wyjeżdżam na wakacje a nie wszystko mam spakowane. ─ Stary Człowiek podniósł się energicznie. Już nie wyglądał na zgnębionego staruszka, jakby mu paru lat ubyło. Uścisnął mi mocno rękę i skinął głową.
─ Jeszcze raz dziękuję. I do zobaczenia po powrocie.
Nie czekając na moją odpowiedź, odszedł szybkim krokiem. Patrzyłem za nim z pewnym rozrzewnieniem. – "Szczęśliwy Stary Człowiek, który wie, czego pragnie" pomyślałem. "A ja, czy mogę to samo o sobie powiedzieć?"
Sierpień 2006r.
Stary Człowiek odprawia pokutę
Czy zdarzyło się wam kiedyś być u spowiedzi? Mam nadzieję, że tak. A czy otrzymaliście wtedy tzw. „pokutę” do odprawienia? Pewnie tak, ksiądz udzielając rozgrzeszenia „zadaje” penitentowi do odmówienia jakąś modlitwę jako zadośćuczynienie za popełnione i wyznane grzechy. Nazywamy to zadośćuczynienie, pokutą i często tak to traktujemy, jak ciężki i przykry obowiązek. A przecież odmówienie dziesiątka różańca czy litanii nie da się porównać do zadawanych pokut w dawnych czasach. Na porządku dziennym był obowiązek noszenia włosiennicy, biczowanie się, surowe posty. Natomiast zadośćuczynienie obejmowało wynagrodzenie krzywd wyrządzonych. Delikwent pokutujący za zabójstwo, był zobowiązany do odszkodowania na rzecz rodziny ofiary a często musiał utrzymywać sieroty. Ale to jest historia. Dziś takimi sprawami zajmują się sądy i one a nie ksiądz orzekają o karze i zadośćuczynieniu za popełnione przestępstwo. Jednak, by w sakramencie pojednania uzyskać przebaczenie potrzeba oprócz wyznania win także szczerego żalu za te winy, postanowienia zmiany postępowania, czyli <<mocnego postanowienia poprawy>> oraz zadośćuczynienia. Dlatego nie należy lekceważyć owej „pokuty” zadanej w konfesjonale. Zalecona przez spowiednika pokuta powinna być odmówiona poważnie i w skupieniu szczególnie, jeśli naszym postępowaniem wyrządziliśmy komuś jakąś krzywdę, a nie jesteśmy wstanie naprawić jej bezpośrednio. Ta modlitwa może być właśnie zadośćuczynieniem za te krzywdy.
Nie zawsze udawało mi się w moim życiu dobrze a więc sumiennie owe pokuty odprawić, a nazbierało się tego przez całe moje dotychczasowe życie sporo. Do sakramentu pojednania przystępuję od z góry 55 lat, a że starałem się czynić to dość regularnie, przeważnie co miesiąc, daje to imponującą liczbę ponad 600 przystąpień do sakramentu. Tylko tyle, bo muszę uwzględnić okresy w moim życiu, kiedy w swej zatwardziałości a także powodowany strachem przed ludzkim osądem unikałem konfesjonału. Najczęściej powodem było, że nie miałem szczerej chęci zerwania z jakimś przywiązaniem czy grzechem, zdawałem, więc sobie sprawę, iż w takiej sytuacji byłoby to bez sensu a nawet dodatkowo obciążyłoby moje konto.
Moje „pokuty” bywały więc różne i z różną gorliwością udawało mi się je odprawić. Aliści ostatnio, miałem okazję odprawić solenne rekolekcje w ważnej dla mnie intencji i zakończyłem je sumienną i głęboko wnikliwą spowiedzią. Nie była to spowiedź generalna z całego życia, taką spowiedź odbyłem przed trzema laty przy innej okazji, ale ponieważ podczas owych rekolekcji sięgałem pamięcią do spraw dawnych to i podczas spowiedzi te sprawy wyłożyłem spowiednikowi. Na zakończenie otrzymałem jedną z najciekawiej sformułowanych „pokut” w moim życiu. Polecono mi nie tyle abym odmówił Litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa, ale bym przeprowadził rozważania nad każdym wezwaniem. To znaczy, bym się zatrzymał chwilę przy każdym wezwaniu, zastanowił o czym ono mówi do mnie. Początkowo chciałem pójść na skróty, czyli po prostu odmawiając litanię robić to wolniej, chwilę się zastanawiając nad tymi wezwaniami. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że niewiele mi to da, jeśli nie będę tych swoich myśli zapisywał. W ten sposób powstał dość niezwykły dla mnie dokument zapisu rezultatów tych rekolekcji. Zamieszczam go w tych notatkach Starego Człowieka dla pamięci własnej i jako pewnego rodzaju memento dla moich ewentualnych czytelników.
Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa
Rozważania nt poszczególnych wezwań.
Kyrie, elejson, ─ Chryste, elejson, ─ Kyrie, elejson
Chryste, usłysz nas ─ Chryste, wysłuchaj nas
Ojcze z nieba, Boże ─ zmiłuj się nad nami
Synu Odkupicielu świata, Boże ─ zmiłuj się nad nami
Duchu Święty, Boże ─ zmiłuj się nad nami
Święta Trójco, Jedyny Boże ─ zmiłuj się nad nami
Inwokacja litanii, powtarzana przed każdą litanią, odwołuje się do Boga w Trójcy Świętej, prosząc Go o zmiłowanie. Na samym początku wyznaję, że Bóg jest moim Kyriosem, czyli Zbawicielem, tym, który zbawia mnie ze wszystkich <<problemów>>, ze wszystkich moich niewierności, zdrad i odejść od Bożej ścieżki. Zaczynają się wezwania, do Serca Jezusa, które rozumiem w gruncie rzeczy jako wezwania do samego Jezusa. W Jego Sercu ogniskują się wszystkie Jego <<cechy>>; jakby cały On, cała Jego Miłość.
Serce Jezusa, Syna Ojca Przedwiecznego, zmiłuj się nad nami
Nie chcę się tu mądrzyć. To, że Jezus jest Synem, czyli jest zrodzony, stało się dla mnie taką oczywistością, że nie potrafię sobie tej relacji inaczej wyobrazić. Wiem, że myślę w kategoriach ludzkich, bo jakimi innymi bym mógł, ale właśnie synostwo stanowi dla mnie pewien problem. Moje relacje syn ─ ojciec, z moim Tatą, czyli relacje ojciec ─ dzieci, nie zawsze układały się dobrze, ale nawet z tych malutkich drobiazgów, jak z puzzli wyłania się obraz miłości. Tak też widzę relacje Bóg Ojciec ─ Jezus Chrystus, Syn Boży.
Serce Jezusa, w łonie Matki Dziewicy przez ducha Świętego utworzone, zmiłuj się nad nami.
Powinienem być zwięzły, bo czasu i miejsca zbraknie, by w sensowny sposób to zakończyć. Chociaż więc każde wezwanie obfituje w ogrom skojarzeń ─ dobrze, będę zwięzły. Tu najbardziej istotne dla mnie jest Macierzyństwo Maryi i to, co od lat w związku z tym jest ważne. Słowo Zwiastowania, skierowane do mnie, żebym przyjął je do siebie, a cud Wcielenia powtórzy się we mnie. Dotknięty, łaską, przyjąwszy łaskę, doświadczyłem, że niemożliwe, stało się możliwe. Boże Dziecię <<narodziło>> się we moim sercu i zaczęło je przemieniać na swój obraz. Czyni to nadal i dzięki Mu za to.
Serce Jezusa, ze Słowem Bożym istotowo zjednoczone, zmiłuj się nad nami.
Nawiązując do tego, com wyżej wspomniał, Jezus działał we mnie właśnie poprzez Słowo Boże, do słuchania którego mnie wiele lat temu zaprosił.
Serce Jezusa, nieskończonego Majestatu, zmiłuj się nad nami.
Tu, gdzieś ─ zahaczam o Bożą transcendencję, Bożą odmienność od wszystkich moich wyobrażeń. Tak nieskończoność, jak Majestat są poza moimi osiągnięciami. Chwała Bogu za to, bo jakżesz, bym chciał Boga w swoim łebku zamknąć.
Serce Jezusa, świątynio Boga, zmiłuj się nad nami.
Kolejna tajemnica. Bóg chce w moim sercu rozbić swój namiot, uczynić z niego przybytek ─ świątynię. Czymże na taki zaszczyt zasłużyłem? Na pewno niczym. Jeśli tak się dzieje, to tylko Jego Mocą, Łaską i Miłosierdziem.
Serce Jezusa, przybytku Najwyższego, zmiłuj się nad nami.
Cóż mogę dodać? Skoro Jezus pragnie zamieszkać we mnie, przemienić moje serce w swoje, a mnie w siebie, to i to jest możliwe, by Najwyższy miał swój przybytek w moim sercu, jak ma to miejsce z Sercem Jezusa.
Serce Jezusa, domie Boży i bramo niebios, zmiłuj się nad nami.
O domie to może już dosyć. A bramą do nieba jest sam Jezus, wielokrotnie sam to powtarzał. Brama jest po to, by przez nią wchodzić, A więc odważnie przez nią wchodzę, Jezu!
Serce Jezusa, gorejące ognisko Miłości, zmiłuj się nad nami.
Pokazał mi Jezus jak bardzo jeszcze jestem chłodny w miłości Boga i bliźniego. Rozpal mnie swoją Miłością Jezu, bym kochał tą Miłością Boga. Przecież to możliwe, skoro chcesz we mnie mieszkać, a przecież chcesz, obiecałeś ─ pamiętasz?
Serce Jezusa, sprawiedliwości i miłości skarbnico, zmiłuj się nad nami.
Zawsze bardziej wolałem odnosić się Jezu do Twojej Miłości niż Sprawiedliwości. Co tu dużo mówić, mam różne sprawy na sumieniu. Ale usłyszałem, że Boża Sprawiedliwość jest cudowna. Nie zapomni o żadnej zasłudze, szczególnie takiej, której być może sam nie dostrzegam.
Serce Jezusa, dobroci i miłości pełne, zmiłuj się nad nami.
Mimo tamtych zapewnień na temat Sprawiedliwości, cieszę się z tego kolejnego wezwania o Dobroci i Miłości.
Serce Jezusa, cnót wszelkich bezdenna głębino, zmiłuj się nad nami.
Jak to dobrze, żeś Jezu obiecał zamieszkać w moim sercu i przemieniać mnie całego w Ciebie. Ufam, że będę mógł coś uszczknąć z tej bezdennej głębiny Twojego serca ─ jakąś cnotę, choćby niewielką.
Serce Jezusa, wszelkiej chwały najgodniejsze, zmiłuj się nad nami.
To prawda! Tobie Jezu wszelka Chwała i Cześć i Uwielbienie. A przecież wciąż to ja sam chcę tą chwałę od otoczenia odbierać. Ja powinienem być w centrum. Pomóż mi Jezu, bym spokorniał i zobaczył kim jestem i zajął właściwe dla mnie miejsce.
Serce Jezusa, Królu i zjednoczenie serc wszystkich, zmiłuj się nad nami.
Tak, właśnie, byś był Królem dla wszystkich a przede wszystkim dla mnie. Królem, czyli tym, który ma władzę i którego powinienem słuchać. A równocześnie, który jednoczy mnie innymi biedakami, takimi jak ja.
Serce Jezusa, w którym są wszystkie skarby mądrości i umiejętności, zmiłuj się nad nami.
Wiedzę można sobie przyswoić, choć na stare lata wymaga to dużego wysiłku i wkładu pracy, ale mądrości i umiejętności bez łaski Bożej nie osiągnę. Są darem Bożym. Proszę Cię Jezu o ten dar.
Serce Jezusa, w którym mieszka cała pełnia Bóstwa.
Po raz kolejny dotykam transcendentnej tajemnicy Boga. Jedyny, w trzech Osobach. Pełny w każdej z Nich. Jakoś to mnie przekracza. I dobrze. Tylko na com się ja biedaczek porwał z tymi studiami.
Serce Jezusa, w którym sobie Ojciec bardzo upodobał, zmiłuj się nad nami.
To ładne wezwanie, jakże chciałbym, by o mnie też tak Ojciec powiedział, gdy stanę wobec Tajemnicy.
Serce Jezusa, z którego pełni wszyscyśmy otrzymali, zmiłuj się nad nami.
Bóg jest pełnią i to taką, że choćby czerpać z niej w nieskończoność, zawsze pełnią zostanie. I to jest wspaniałe. Zaprasza mnie, bym czerpał pełnymi garściami wszelkie potrzebne łaski. Dzięki Ci Jezu.
Serce Jezusa, odwieczne upragnienie świata, zmiłuj się nad nami.
Świat dziś Ciebie Jezu odrzuca, odwraca się od Ciebie, próbuje istnieć samoistnie. Ale obaj dobrze wiemy, że to niemożliwe. Tak naprawdę ten świat pragnie Ciebie, Twojej Miłości. I Ty nam ją dajesz. Przecież bez tej Miłości świat by zginął.
Serce Jezusa, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia, zmiłuj się nad nami.
Jak to dobrze Jezu, że masz w swym Sercu tyle Miłosierdzia i Cierpliwości dla nas wszystkich a szczególnie dla takiego starego łobuza, jakim jestem.
Serce Jezusa, hojne dla wszystkich, którzy Cię wzywają, zmiłuj się nad nami.
Jezu, to ja Stary Człowiek ─ stary łobuz. Wołam do Ciebie, przyjdź i udziel mi w swej hojności tych wszystkich łask, których mi potrzeba. Ja wiem, że bez żadnej mojej zasługi Ty mi je wszystkie dajesz, ale daj proszę jeszcze jedną malutką, abym miał oczy otwarte i dostrzegał wszystkie Twoje dary i bym ich nie marnował.
Serce Jezusa, źródło życia i świętości, zmiłuj się nad nami.
Mój dobry Jezu, obiecałeś mi kiedyś, że będę święty, tzn., że będę przed Twoim obliczem mógł wpatrywać się w Ciebie. Proszę, więc Ciebie Jezu o tą prawdziwą świętość i to prawdziwe życie ─ wieczne.
Serce Jezusa, przebłaganie za grzechy nasze, zmiłuj się nad nami.
To jest fundament mojej wiary, mojego zaufania Tobie. Tyś oddał swoje życie w ofierze przebłagalnej za moje grzechy. Wiem, że bez tego byłbym na wieczność odrzucony. Jak mam Ci nie dziękować?
Serce Jezusa, zelżywością napełnione, zmiłuj się nad nami.
Widzisz, na to, coś Ty dla mnie uczynił, moją odpowiedzią było odtrącenie Ciebie i jeszcze naubliżanie Tobie. Ale Tyś to wszystko przyjął i jeszcze z Krzyża w ostatniej godzinie modliłeś się za mnie:, „przebacz mu, bo nie wie, co czyni”. I rzeczywiście nie wiedziałem. Dlatego tym bardziej dziękuję Ci Jezu, żeś Moje oczy otworzył. Dzięki temu mogłem się zwrócić ku Tobie.
Serce Jezusa, dla nieprawości naszych starte, zmiłuj się nad nami.
Te ostatnie wezwania dotyczą Twojej męki Jezu. Dziś stając wobec Krzyża, słyszę tylko pytanie Twoje Jezu:, Stary Człowiecze, czy ty, dziś, teraz właśnie, kochasz mnie? A więc mówię, wpatrując się w Twoje Serce przebite moimi grzechami, tak Jezu, kocham Ciebie i wiem, że Ty to wiesz. Chciałbym Ci każdym uderzeniem serca to powtarzać. Czy będzie to możliwe?
Serce Jezusa, aż do śmierci posłuszne, zmiłuj się nad nami.
Ojcze, oddal ode mnie ten kielich, ale nie jak ja, ale jak Ty chcesz. Tak się Jezu modliłeś przed wejściem w pełnię męki. Ona się już tam w Ogrodzie Oliwnym zaczęła. Czyż muszę wszystko wyliczać? Dobrze pamiętam Twoją drogę i to posłuszeństwo Ojcu. Posłuszeństwo nie z przymusu, ale posłuszeństwo z własnej woli. Wiem, że przez całe moje życie nikomu takiego posłuszeństwa nie okazałem. Jeśli, to zawsze był w tym przymus i odgrażanie się, <<ja im jeszcze pokażę>>. Proszę Cię Jezu, teraz, kiedy wchodzę w starość, bym nauczył się tu, jeszcze na ziemi, tej pokory posłuszeństwa z własnej nieprzymuszonej woli, by wchodzić także w Krzyż i cierpienie. Bądź w tym moim Mistrzem i Nauczycielem, o Dobry Jezu.
Serce Jezusa, włócznią przebite, zmiłuj się nad nami.
Jakoś podświadomie czekałem na to wezwanie. Fakt przebicia Twojego Serca włócznią, jest dla mnie ważny. Nie tylko dlatego, że Krew i Woda, która wtedy wypłynęła stała się początkiem Kościoła, ani, że jest to na obrazie Miłosierdzia przedstawione. Dla mnie to przebite Serce jest miejscem, gdzie razem z Tomaszem mogę powiedzieć: „Pan mój i Bóg mój”. Wyznać to, że jesteś dla mnie i Panem i Bogiem.
Serce Jezusa, źródło wszelkiej pociechy, zmiłuj się nad nami.
Zdrój łask, wypływający z Twojego otwartego boku, jest dla mnie krynicą górskiej wody. A może źródełkiem na brzegu jeziora, kiedy w ogromnej spiekocie dnia, znaleźliśmy z synem, łyk czystej, chłodnej wody.
Serce Jezusa, życie i zmartwychwstanie nasze, zmiłuj się nad nami.
Obietnica nowego życia, którego już tu na ziemi mogę doświadczyć, jest jedną z najpiękniejszych, jakie otrzymałem i która pomalutku wypełnia się w moim życiu. Dlatego nie wątpię w obietnicę zmartwychwstania, jakkolwiek by miało ono wyglądać. Mimo skomplikowanego opisu św. Tomasza, wierzę, że będzie piękne!
Serce Jezusa, pokoju i pojednanie nasze, zmiłuj się nad nami.
To wielka obietnica mieć pokój w sercu. Jakże często moje serce ogarnia irracjonalny lęk, przed czymś nieznanym, niewiadomym. Ale dobrze, że w tym wezwaniu pokój wiąże się z pojednaniem. Trzeba mi się jednać z Bogiem i z ludźmi!
Serce Jezusa, krwawa ofiaro grzeszników, zmiłuj się nad nami.
To przecież nie ja Ciebie ofiarowałem, ale to Ty sam siebie, za mnie grzesznika się ofiarowałeś.
Serce Jezusa, zbawienie ufających w Tobie, zmiłuj się nad nami.
Jezu ufam Tobie. Ufam Twojemu Miłosierdziu. Ufam, że wszystko, co dzieje się w moim życiu oraz w życiu moich bliskich, jest dla naszego zbawienia, choć często nic z tej historii nie rozumiem. Jezu ufam Tobie. Czasem muszę sobie to wezwanie często powtarzać.
Serce Jezusa, nadziejo w Tobie umierających, zmiłuj się nad nami.
Gdzieś, kiedyś obiecałeś mi, że będziesz przy mnie w godzinie mojej śmierci. Ty i Twoja Matka. Tylko dzięki tej obietnicy nie umieram już dziś ze strachu, gdy kładąc się spać modlę się: „Noc spokojną i śmierć szczęśliwą, niech da Bóg Wszechmogący”.
Serce Jezusa, rozkoszy wszystkich Świętych, zmiłuj się nad nami.
Któż może wiedzieć, o jakiego rozkosze może tu chodzić? Św. Paweł zapewnia, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało”, tego, co Bóg zgotował dla tych, których czyni świętymi. Może lepiej nie marzyć za wiele? Nie robić projekcji myśli. Najlepsze są niespodzianki.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie!
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas Panie!
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami!
Baranek Boży, to Jezus Chrystus gładzący grzechy świata podczas ofiary Krzyża; a więc i moje grzechy się tam załapują. Wzywam Cię Jezu: przepuść, wysłuchaj, zmiłuj się.
Jezu Cichy i pokornego serca
Uczyń serca nasze według Serca Twego.
Lipiec – sierpień 2006r.
Stary Człowiek podsłuchuje, czyli rzecz o polityce
Któregoś dnia pod koniec września, spotkałem znowu Starego Człowieka. Tym razem on mnie pierwszy zagadnął.
─ No i co pan myślisz o tej naszej władzy. Dali się przyłapać jak dzieci. ─ Stary Człowiek był wyraźnie czymś poruszony. ─ O czym pan mówi, nie rozumiem. Kto i kogo przyłapał? ─
─ No przecież mówię. No dali się jak dzieci przyłapać z tymi podsłuchami, co ten minister z tą kobitką z Samoobrony w jej pokoju gadał. Żeby jeszcze chodziło o jakieś bara bara, ale o te tam posadę w rządzie. Co to on myślał, że się baba nagle nawróci na pisuar? ─
─ Nie pisuar, ale PiS ─
─ No przecież mówię, że PiS. A zresztą, jaka tam różnica, PiS czy pisuar, dali się podejść jak dzieci. Trzeba było do mnie przyjść, to bym powiedział, że trzeba się wystrzegać takich toreb. Co to ten minister do kina nie chodzi, telewizji nie ogląda? Tam wszędzie w ten sposób podsłuchują. ─
Zaciekawiony spytałem. ─ A dlaczegóżby miał ten minister pana się pytać jak to z tymi podsłuchami się robi. Co by pan mógł mu poradzić? Zna się pan na tych sprawach?
─ Znać to się może nie znam, ale swoje wiem. Jak pan myślisz, kogo najlepiej się pytać, co robić by mieszkanie przed złodziejami ochronić? ─
─ No nie wiem. ─
─ Aleś pan niedomyślny, oczywiście, że trzeba pytać złodzieja, jak się przed kradzieżą zabezpieczyć. Złodziej najlepiej wie, którędy inny złodziej może się do domu wślizgnąć, no nie mam racji? ─ Stary Człowiek patrzył na mnie tryumfująco.
─ W dalszym ciągu jednak nie rozumiem, dlaczego pan mógłby ministrowi coś dobrego doradzić w sprawie tych podsłuchów. Co pan może o tym wiedzieć?
─ Ano mogę ─ Stary Człowiek spojrzał na mnie jakoś smutno i ciągnął dalej.─ Bo widzi pan, nie zawsze byłem taki porządny jak teraz na stare lata, ma się tam różne grzeszki na sumieniu, oj ma. Mógłbym panu niejedno opowiedzieć. ─ Tu głos zawiesił i jakby się zamyślił. ─ Ale to może innym razem. W każdym razie niech pan wie, że miałem do czynienia z podsłuchem i zawsze będę nieufnie patrzał na jakieś dziwnie samotne torby, one zawsze mogą zawierać coś nieoczekiwanego. ─
─ No to teraz rozpalił pan moją ciekawość. Niech pan opowie, jeśli to oczywiście nie tajemnic. ─
─ To żadna tajemnica, zwłaszcza, że działo się to przed trzydziestu laty i niektóre osoby zainteresowane już chyba nie żyją a jeśli nawet jeszcze żyją to są mocno wiekowe i pewnie niewiele by je zainteresowało to, iż kiedyś tam były podsłuchiwane. A tak, tak, masz pan przed sobą długie ucho, agenta od siedmiu boleści. A było to tak:
Pracowałem już wtedy kilka lat w tej firmie, przepracowałem w niej zresztą całe swoje życie. Ale wtedy po paru latach miałem wypadek samochodowy i przez pół roku byłem na tak zwanym zwolnieniu lekarskim. Wróciłem do pracy jeszcze nie do końca wyleczony, w przeciwnym razie groziło mi wywalenie z pracy, bo jak inaczej można nazwać przeniesienie na rentę w wieku trzydziestu lat. A więc wróciłem do roboty i mój dotychczasowy kierownik pod jakimś błahym pretekstem pozbył się mnie i zostałem przeniesiony służbowo do innego zespołu. Nie było to miłe a przy tym lokalowo nie było tam dla mnie miejsca, zostałem posadzony w niewielkim pokoju jako czwarty i siedzące tam wcześniej koleżanki patrzyły na mnie kosym okiem. Raz, że zagęściłem im lokal a dwa patrzały na mnie z góry uważając, iż nie mam zielonego pojęcia o specyfice pracy w ich dziale. Były między działami spore antagonizmy, który z nich jest ważniejszy i który przynosi więcej zysku dla firmy. Ja nie umiałem się zaadoptować w nowym środowisku, nie wiedziałem, o czym z tymi paniami rozmawiać. Były o parę lat starsze ode mnie i jak wspomniałem patrzyły na mnie nieco z góry. Kupiłem właśnie sobie przenośny radiomagnetofon kasetowy i przynosiłem go do pracy, by umilać sobie życie słuchaniem muzyki. Już nie pamiętam czy w ogóle spytałem moje współlokatorki, czy im to nie będzie przeszkadzać, jakoś uważałem to za oczywiste, że jeśli chcę słuchać, to słucham a inni muszą się do tego dostosować. Na moje i ich nieszczęście, był to jak już wspomniałem magnetofon a ja miałem niewiele kaset, wobec czego w kółko leciały te same melodie. Jakiś czas było spokojnie, ale dosyć szybko zauważyłem, że koleżanki jakoś dziwnie się wobec mnie zachowują. Milkną, gdy wchodzę do pokoju i wyraźnie zmieniają temat rozmowy. Jakoś wyczułem, że chyba rozmawiają na mój temat, gdy tylko opuszczam pracownię. Gryzło mnie to i nie wiedziałem co z tym fantem zrobić. Przestałem słuchać swoich taśm, być może pod wpływem jakiejś uwagi pod moim adresem. Postanowiłem jednak, nim przestanę przynosić aparat do pracy, wykorzystać go po raz ostatni. Zrobiłem głośno jakąś uwagę, że chyba już nie będę przynosił magnetofonu, bo jest bardzo ciężki i schowałem go ostentacyjnie do torby. Ale nim to zrobiłem, włożyłem czystą kasetę, podłączyłem mikrofon i uruchomiłem nagrywanie. Mikrofon ustawiłem tak, aby nieco wystawał z torby, ale całość postawiłem pod stołem, aby nie było widać, a potem wyszedłem z pokoju na dłuższy czas. Po powrocie wyłączyłem urządzenie, oczywiście nie mogłem od razu odsłuchać nagrania, nie miałem bowiem słuchawek, zrobiłem to dopiero po pracy, chyba nawet w domu. No i miałem rację, koleżanki nie zostawiały suchej nitki na mnie, obgadywały mnie na wszelkie możliwe tematy. Zrobiło mi się najpierw przykro a potem głupio. Chyba wolałbym tego wszystkiego nie wiedzieć. Nagranie zaraz skasowałem i już nigdy więcej nie wziąłem magnetofonu do pracy, ku wielkiemu zadowoleniu mojej żony, która miała ochotę też z niego korzystać, a nie mogła. Tak to się skończyła moja mało chlubna kariera w roli agenta wywiadu. Przy pierwszej nadarzającej się tylko okazji, poprosiłem by kierownik pozwolił zmienić mi miejsce, przeniosłem się do najdalej położonego pokoju, gdzie siedziało dwu panów, ja byłem trzeci. W ten sposób mogliśmy dać odpór wszelkim babskim gadaniom. Z tamtego okresu pozostały mi na pamiątkę liczne wierszyki, w których w możliwie najbardziej złośliwy sposób obsmarowuję wszystkie koleżanki tamtego zespołu. Dopiero, gdy do naszego męskiego pokoju dokwaterowano nową koleżankę, zmieniło się moje nastawienie do kobiet w pracy, ale nie wynikło z tego nic dobrego. Ale to już zupełnie inna historia i nie powinienem o niej opowiadać.
─ Stary Człowiek zamilkł i trochę niespokojnym wzrokiem patrzał na mnie jakby się zastanawiał czy nie powiedział za wiele. Nie naciskałem go, wiedząc, że teraz już nic więcej nie powie. Dopiero po dłuższej chwili ciszy Stary Człowiek odezwał się cichutko chichocząc.
─ Ależ oni dali się głupio podejść!
Październik 2006r.
Być może jeszcze coś napiszę o Starym Człowieku. Dawno Go nie widziałem, ale kto wie, może Go jeszcze spotkam na ścieżkach mojego życia? Kto wie?